piątek, 2 października 2015

Sławkowski, próba pierwsza.

Po ewakuacji z Alp naszym celem były jedyne w swoim rodzaju i najlepsze na świecie Tatry. :) Decyzję o wyjeździe z Austrii podjęliśmy dosyć późno, planowo do Polski powinniśmy dojechać ok 1 w nocy co stwarzało problem z noclegiem. Zdecydowaliśmy się pojechać do moich rodziców (którzy przyjmą nas o każdej porze dnia i nocy) i następnego dnia ruszyć w Tatry. Ostatecznie do Polski dotarliśmy chwilę przed północą.

21.08
Po noclegu w wygodnych łóżkach i śniadaniu na pełnym wypasie mogliśmy znowu ruszyć w drogę. Jako rozgrzewkę i krótszy dzień chcieliśmy zrobić Sławkowski. Wyjechaliśmy o odpowiedniej godzinie, jednak przez korki i wypadek na zakopiance, do Starego Smokowca dotarliśmy już o mało odpowiedniej godzinie. Do tego wszystkiego na początku popełniliśmy błąd topograficzny i zaczęliśmy iść po złej stronie kolejki. Gdy przedarliśmy się przez krzaki i jakieś drogi do niebieskiego szlaku, morale w grupie były już mocno nadszarpnięte. Do tego zdążyliśmy już zgłodnieć. ;) Tak jakoś jednak człapaliśmy do przodu, w mojej głowie podejmowała się decyzja, że idę do Maksymilianki (punkt widokowy na trasie). Po osiągnięciu celu w końcu mogłam zjeść kanapki, o których już długo myślałam. :) W grupie znowu doszło do rozłamu, chłopaki polecieli jeszcze w górę, a my zaliczyłyśmy plotkowanie w niesamowitych okolicznościach przyrody. :)

Łomnicki szczyt
Tam gdzieś jest Sławkowski :) 
Pośrednia i Łomnica

Łomnica
Po jakimś czasie zaczęłyśmy powoli schodzić, później dogoniła nas druga część ekspedycji, która także zrezygnowała z ataku szczytowego. Dopadła nas jakaś zła passa niedokończonych wyjść, która zaczynała już być frustrująca. Tym bardziej, że na drugi dzień mieliśmy piękny plan, który już musiał się udać! Nie było innego wyjścia! :)
Trochę niepocieszeni wróciliśmy do samochodu, na szczęście czekał na nas bez mandatu (tego by jeszcze brakowało). Co dziwne wcześniej nikt od nas nie chciał opłaty za parking, nawet nie było kogo zapytać. Wieczorem zameldowaliśmy się na kwaterze i poszliśmy spać pełni nadziei na lepsze jutro. :)



PS. Zapomniałam wspomnieć, że dodatkowo w ten dzień moja lustrzanka odmówiła współpracy. Pierwszy raz po 8 latach. Niestety, jak się później okazało, była to jej ostania wycieczka. :( Dużo ze mną przeszła i przeżyła. Tyle zamarznięć i odmrożeń, mgieł, deszczu i rosy, to czego sprzęt nie lubi najbardziej. Była bardzo dzielnym aparatem. :)

3 komentarze:

  1. Smutna sprawa z aparatem. Oby następca się dobrze sprawował. Na jaki sprzęt się zdecydowałaś? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój Marcin ma Canona 1100d i na razie zostajemy przy opcji z jedną lustrzanką i zdjęciami/filmami z telefonów. Już rozważaliśmy wcześniej różne możliwości żeby nie tachać ze sobą dwóch lustrzanek. Z jednej strony wszystko musi być "light" i liczy się każdy gram, a z drugiej strony nosiliśmy dobrze ponad kilogram aparatów. ;)

      Usuń
    2. Hehe, morale załamały atak szczytowy ;) Mam nadzieje, że następnego dnia było już lepiej?
      Szkoda aparatu, pomimo, że już swoje przeżył, to lepiej go mieć niż nie. Nawet jeśli trochę trzeba nosić.

      Usuń