wtorek, 24 lipca 2018

Korsyka GR 20 - część V

15.09.2017

Poprzedniego wieczoru, po dogłębnej analizie, zdecydowaliśmy odpuścić wejście na Monte d'Oro. Czekała nas dłuższa trasa, a jakiekolwiek opóźnienia już średnio wchodziły w grę. Tego dnia oficjalnie zaczynamy północną część szlaku, która początkowo idzie dróżkami miejscowości. 

Po drugiej stronie ulicy stał identyczny znak z czasem 5H30. Któremu wierzyć? ;)

Droga szybko zmienia się w ścieżkę w lesie gdzie mijamy bar i biwak w górnej części, ale wygląda na pusty. Od tego miejsca szlak poprowadzony jest wzdłuż górskiego strumienia tworzącego Cascades des Anglais. Można podziwiać piękne kaniony i baseny oraz wyrzeźbione skały.

Bukowy las, całkiem jak u nas.










Podejście z Vizavonne na przełęcz Muratellu serwuje nam 1100m przewyższenia, a dodatkowo jest coraz cieplej. Na szczęście na przełęczy przyjemnie wieje. Po krótkiej przerwie i tęsknych spojrzeniach w stronę Monte d'Oro ruszamy w dół.



Spojrzenie w tył



Już blisko przełęczy, a gdzieś tam na górze skaczą sobie krowy. :)


Ostanie metry, a za mną Monte d'Oro

Widok na północną część Korsyki

Monte d'Oro

Widać ścieżkę, którą będziemy podchodzić, ale wcześniej trzeba jeszcze do niej zejść...






Tego dnia musimy przeskoczyć dwa odcinki i nie ma zmiłuj. Zejście jest dosyć strome i długie, słońce świeci, jednak spotykamy mnóstwo ludzi idących w górę w kurtkach i czapkach (?!). Nie wiem do dzisiaj o co im chodziło... Gdy docieramy do głazu, od którego można zejść do schroniska Onda robimy przerwę na jedzenie, a Marcin biegnie na dół uzupełnić zapasy wody. Wcześniej nieszczęśliwie postawił plecak na ustniku i stracił część wody z bukłaka.





Przed sobą mamy widok na dalszą część trasy, wybieramy wariant górą. Już z Muratellu widzieliśmy mniej więcej ile jeszcze zostało do zejścia i podejścia, a zostało tego sporo. Na szczęście pogoda dopisuje i mamy w miarę dobry czas. Właściwie jest to już moment wyjazdu, w którym już nie zastanawiam się nad swoja dolą, tylko po prostu idę przed siebie. A to, że daleko, że pod górę i że ciężki plecak jest codziennością, na którą nie zwraca się uwagi.

Po lewej Monte d'Oro, po prawej grzbiet, którym długo schodziliśmy


Idealne miejsce do sesji z Monte d'Oro





 Górny odcinek był bardzo niepozorny i wiele razy dawał mi nadzieję, że już niedaleko. Im bliżej zachodu, tym bardziej się ochładzało, a nam nie chciało się już ubierać. Gdy doszliśmy do schroniska Petra Piana właśnie zaczynało kropić.

W dół i w górę, w dół i w górę...

W poprzek góry biegnie ścieżka, która daj złudną nadzieję... Nie to nie jest szlak.







Gdzieś tutaj mijamy górę, która jest całkowicie pokryta.... baranimi bobkami! Zapach jak w stajni. Zaraz później prawie dostałam zawału, z powodu maskującego się barana, widocznego na poniższym zdjęciu.




To już niedaleko, na pewno tuż za rogiem... ;)

Szybko rozbiliśmy namiot, podłoże było miękkie i miejsca też sporo. Prysznic jest w formie rurki z zimną wodą, ale że temperatura powietrza również dosyć spadła, to woda była znośna. Obok schroniska jest również stałe źródło wody pitnej, jest wiata obok starego budynku gdzie serwowane są posiłki, a w nowym budynku bardzo mała kuchnia dostępna dla turystów.



Zmęczeni całym dniem, szybko wskoczyliśmy do śpiworków. Jednak nasz sąsiad chyba nie był taki zmęczony i raczył nas odgłosami... audiobooka po niemiecku. Brzmiało to co najmniej jak zbiór najlepszych przemówień Adolfa. :D W tej miłej atmosferze zasnęliśmy.