Poniedziałek (17.08) spędziliśmy na podróży ze Słowacji do Austrii. Prognozy się nie polepszyły, ale trzeba było je sprawdzić na własnej skórze. Przez cały dzień jechaliśmy w stronę wyraźnie gorszej pogody. Wieczorem dotarliśmy na camping
Glemmerhof w Viehhofen. Camping jest chyba bardziej nastawiony na auta/przyczepy campingowe niż na namioty. Znajduje się pomiędzy drogą, a rzeką, nie jest zbyt duży, rozciąga się po dwóch stronach budynku, w którym jest restauracja, noclegi, łazienki i suszarnia. W łazienkach jest pralka i suszarka bębnowa. Wieczorem, gdy rozbijaliśmy namioty od dłuższego czasu padał deszcz, grunt był tak namoczony, że chlupało pod nogami. Wybraliśmy miejsce najbardziej suche, jak się okazało później, było najbardziej kamieniste i twarde, w niektórych miejscach trudno było wbić śledzie. Jakoś się udało i mogliśmy się zakopać w śpiworach.
|
Tak powitała nas Austria |
18.08
Z rana pogoda nie była najlepsza, ale z czasem się rozpogadzało. Wybraliśmy kierunek na naszą pierwszą wycieczkę- via ferraty w okolicy schroniska Schmidt-Zabierow Hutte i szczytu Mitterhorn. Znajduje się tam "ferratowe" przedszkole, czyli krótkie odcinki o różnej trudności oraz most linowy.
Wyruszyliśmy z parkingu w Lofer, droga do schroniska jest prosta, jak podają znaki zajmuje 2,5 godziny.
|
Jest nadzieja na dobrą pogodę |
|
Początek szlaku |
|
Na horyzoncie widać już schronisko |
Przy schronisku, usiedliśmy sobie na pustym tarasie, nikogo nie było w około. Przyszedł do nas kelner (kelner w schronisku?) i zostawił kartę. Gdy się zjawił drugi raz, a my niczego nie zamówiliśmy, oznajmił, że w takim razie nie możemy tu siedzieć... Dziwne zwyczaje mają. :P
Przynajmniej widoki były jeszcze jako takie, ale chmury schodziły coraz niżej. Ze względu na późną porę i pogarszające się warunki, ominęliśmy ferratowe przedszkole i ruszyliśmy w stronę ferraty Wilder Hund.
|
Taras przy schronisku |
|
Ruszamy dalej, schronisko zostaje w tyle. |
|
Widok na całą dolinę |
|
Alepejska kozica |
|
Dwie alpejskie kozice |
|
Dużo alpejskich kozic :) |
Gdy doszliśmy pod ścianę wszystko było już we mgle. Wiadomo było, że na górę raczej nie uda nam się wejść, ale chcieliśmy spróbować chociaż początek. Przy początku widnieje piękna literka D i prosta ściana z kawałem żelastwa. Zaznaczam, że nigdy wcześniej nie byliśmy na ferratach. Marcin wyrwał do przodu i wdrapał się do skalnej półki gdzie można było się spokojnie zatrzymać, za nim do tego samego miejsca doszedł kolega. Ja chciałam spróbować, ale sam początek ferraty mnie nie puścił i zrezygnowałam, koleżance udało się dotrzeć do chłopaków. Musieli jednak zejść spowrotem. Marcinowi ambicja nie pozwalała na to żebym nie weszła chociaż kawałek. Mimo próby przekonania, że moje buty się nie trzymają i się ześlizguje (dodatkowo wszyscy już nanieśli błota), musiałam drugi raz spróbować. Próba zakończyła się nieco wyżej ale z marnym skutkiem i płaczem, że dalej już nie pójdę. :P
|
Początek ferraty i Marcin na górze |
|
No idź kobieto! |
Pozbieraliśmy zabawki i udaliśmy się w stronę schroniska. Tam we mgle postanowiliśmy odszukać te małe ferratki. Jednak zamiast na A/B znowu trafiliśmy na C/D. Chłopaki dali radę, a damska część obeszła się smakiem.
Jako, że już totalnie nic nie było widać i było późno zaczęliśmy schodzić, a razem z nami deszcz. Do auta przyszliśmy po ciemku i totalnie przemoczeni. Niestety nie udało nam się zaprzyjaźnić z austriackimi ferratami.
|
Z dużej chmury duży deszcz |
Następnego dnia (19.08) deszcze nie odpuszczał. Rano pojechaliśmy kupić chleb i parówki na śniadanie, w Zell am See szybciej można kupić samochód niż znaleźć sklep spożywczy. W końcu odnaleźliśmy Lidla. Nie wiem jak to jest możliwe, ale parówki, które kupiliśmy były przesolone! Jak można przesolić parówki?! :) Po południu zwiedziliśmy więc okoliczne sklepy (zaopatrując się w rum;) i McDonald z darmowym wi-fi. ;) Prognozy dawały nadzieję na poprawę. Dzień zakończył się opróżnieniem butelki rumu, która miała być na dłużej. Górskie powietrze zaostrza apetyt. ;)
Rano pogodna dalej była kiepska, a poprawa pogody, której się spodziewaliśmy przesunęła się jeszcze o jeden dzień. Przy śniadaniu opracowywaliśmy różne warianty, gdzie tu jechać, gdzie pogoda będzie lepsza, czy może jednak czekać. W końcu zapadła decyzja, że jedziemy w... Tatry! Tam pogoda była jak marzenie! Pozbieraliśmy graty i ruszyliśmy w drogę. Tak zakończyła się przygoda tego wyjazdu z Alpami. Nie rozpieściły nas ani pogodowo, ani ferratowo. Najbardziej udał się rum! :D
C.d.n.
A jednak nie poddaliście się z Alpami, ale też długo tam nie pobiesiadowaliście jak czytam;) Coś czuje, że relacja z Tatr już będzie bardzo udana. Fajnie, że zainteresowaliście się ferratami. Super! A dziewuchy nie łamcie się. Podejrzewam, że głównie to panująca aura nie wpływała na chęci pokonania tego "D" ;) bo na pewno dałybyście radę jakby chociaż trochę słoneczko się pokazało ;)
OdpowiedzUsuńNie załamuje się, już mam nowe buty. Każdy powód jest dobry dla kobiety żeby sobie kupić nową parę. ;) Z tego co w internetach piszą to austriackie ferraty są trochę inne niż reszta, bo często trzeba się po nich wciągać. Może spróbujemy kiedyś w innym miejscu i porównamy. :)
UsuńNo to wyjazd niezbyt udany. Ani widoków zbytnio, ani pogody... Chociaż rum był dobry :P
OdpowiedzUsuń