środa, 16 sierpnia 2017

Via ferrata Postalmklamm, Austria

16.06.2017
Po pierwszym dniu urlopu i zaliczeniu ferraty Drachenwand, wiedzieliśmy, że czeka nas chwila odpoczynku, gdyż nad ranem miał pojawić się deszcz. Mogliśmy spokojnie posiedzieć przy grilu, a rano dłużej pospać.

Zgodnie z prognozami, wraz z upływem czasu pogoda się polepszała. Jako kolejną krótką wycieczkę wybraliśmy ferratę Postalmklamm, która poprowadzona jest wąwozem, więc i tak jest tam mokro. ;) W drodze na parking zaskoczyła nas opłata drogowa, 5 euro od osoby. Zapłacone więc trzeba iść. 
Dojście do początku ferraty jest krótkie i wiedzie ścieżką w dół lasu. Trasa właściwa  zaczyna się od mostku wiszącego, który byłby znacznie przyjemniejszy, gdyby nie urwany jeden odciąg... Most był najbardziej chybotliwym mostem jaki mieliśmy okazję spotkać. Nic przyjemnego.




Po tej początkowej atrakcji czekała na nas przyjemna ścieżka przez las, którą dochodzi się do ściany wąwozu. Dalej poruszamy się po gzymsach lub bardzo wąskich ścieżkach, w dole cały czas mając pionową ścianę i górski strumień. W trudniejszych miejscach w ścianę wbite są żelazne bolce.



Dochodzimy do kolejnej atrakcji, czyli mostku z jednej liny na dole, jednej na górze i "ułatwieniami" w postaci zwisających lin z góry. Teoretycznie most pokonuje się przodem, trzymając się zwisających lin. Wszyscy jednak wybraliśmy metodę "boczną", znacznie łatwiejszą i przyjemniejszą.



for. Skadi



Dalej schodzimy trochę w dół, cały czas trzymając się prawej strony wąwozu. W końcu dochodzimy do największej atrakcji ferrraty, a mianowicie do "Kociego skoku". Klamra wbita w prawą ścianę wąwozu, klamra wbita w lewą ścianę wąwozu, lina ubezpieczająca i pomiędzy tym jakieś 1,5 metra powietrza. A co w dole to lepiej nie wspominać... :P Na pierwszy ogień poszła Skadi, która wybrała metodę widoczną na poniższych zdjęciach.



Później przyszła kolej na mnie. Zachęcona radami czekającej w kolejce Polki, zdecydowałam się na skok. Emocje sięgające zenitu i przy drugim podejściu zdecydowałam się oderwać stopy od klamry, aby szybko mogły znaleźć się po drugiej stronie. Nogi trzęsły mi się jak osika na wietrze, ale miałam to już za sobą. Marcin z racji wzrostu, po prostu zrobił baaaaaaaardzo szeroki krok i dosięgnął drugiej strony.

fot. Skadi
Dalej już wszystko wydawało nam się spokojne i bezproblemowe, nawet ostatni mostek bez barierek. Był bardzo stabilny i dosyć krótki. Po jego przejściu znowu znaleźliśmy się po prawej stronie wąwozu, gdzie były piękne wodospady. 





Ostatni etap ferraty to już wspinanie wśród drzew, a później ścieżka lasem do miejsca, w którym można wybrać się na warianty D lub F, albo obejść je lasem. Marcin z Anią chcieli jeszcze spróbować swoich sił na D, a ja ze Skadi wybrałyśmy opcję leśną.


Początek fragmentu D





Wyjście z fragmentu D.

Ferrata ma jeszcze jeden, łatwy odcinek, ale jest on w przeciwnym kierunku do drogi powrotnej na parking, dlatego też nie zahaczyliśmy już o nią, tylko zeszliśmy w dół do auta. Emocji jak na jeden dzień już nam wystarczyło. ;)


W drodze powrotnej na camping zatrzymaliśmy się jeszcze nad pięknym i widokowym Wolfgangsee.






A wieczorem grill, suszenie sprzętu i relaks nad jeziorkiem. Tak to można żyć. :)







Topo ferraty