poniedziałek, 25 lipca 2016

Łomnica drogą Jordana

10.07.2016

Z Łomnicą zostały nam rachunki do rozliczenia z poprzedniego roku (link). Wróciliśmy do tego pomysłu lepiej przygotowani technicznie (wyjazdy na skałkę do Lądka okazały się być na wagę złota), sprzętowo (inne buty) i z lepszą prognozą pogody. :)

Łomnica
Dzień rozpoczęliśmy dosyć wcześnie bo około 3.30. Właściwie wszystko przygotowaliśmy wieczorem i bez marnowania czasu na pakowanie albo robienie kanapek, szybko wskoczyliśmy do auta. Jako, że weekend spędzaliśmy u rodziców czekało nas tylko 150km drogi. Osobiście prawie całą przespałam, ale podobno nie było żadnego ruchu i bardzo szybko dojechaliśmy na miejsce do Starego Smokowca. Parking podrożał o 0,40 eurocentów, obecnie życzą sobie za postój 6 euro.

Krasnoludek idzie drogą
O godzinie 6.25 byliśmy gotowi do wyruszenia na szlak. Droga na Hrebieniok jest dosyć nudna, na szczęście szybko minęła. Poranne słońce ładnie opierało się o ściany Łomnicy. Tym razem spojrzenie na nią wyzwalało całkiem inne emocje oraz niedowierzanie, że mam tam wejść.



Łomnica próbowała się schować za drzewkiem ;)

Pod Chatą Zamkowskiego robimy krótką przerwę na jedzenie, przyłącza się do nas lokalny grubasek, ewidentnie dobrze dokarmiany przez turystów.
Piesałke zahipnotyzowany

Dalej mkniemy w stronę Chaty Terego przez Dolinę Małej Zimnej Wody. W cieniu jest całkiem fajnie, jednak na podejściu pojawia się słońce i trochę tracę siły. Marcin pędzi jak kozica, a ja nie mogę nadążyć, w końcu odpuszczam i trochę się 'wlokę' (cyt. Marcin). Po drodze spotykamy stadko ciekawskich kozic, na pewno przerywamy im w śniadaniu. Po dotarciu do chaty przechodzi mi przez głowę myśl, że spoko, to tylko jeszcze 600m do góry.







Po przerwie ruszamy już w nieznakowany teren. Przechodzimy przez potok i kierujemy się wyraźną ścieżką, następnie trawersujemy zbocze idąc trawkami i głazami, aż do Klimkowego żlebu. W opisie trasy w WHP najcenniejszą wskazówką jest, że "Klimkowego żleby nie należy pomylić ze żlebami, które wrzynają się pomiędzy trzy odnogi Durnej Grani". Ale jak to zrobić? No, po prostu nie pomylić. :) Ta tajemna sztuka nam się udaje i trafiamy w dobry żleb. Trzymamy się jego lewej strony i po skałach drapiemy się w górę. W żlebie zalega jeszcze śnieg, gdy się kończy przechodzimy na prawą stronę, odbijamy z Klimkowego żlebu i po chwili znajdujemy się na bezimiennym siodełku. W żlebie jest jedna klamra ułatwiająca wspinaczkę, poza tym wybraliśmy taki wariant drogi, że w dwóch miejscach miałam mały problem. W tych momentach w duchu dziękowałam, że jeździliśmy na skałki do Lądka. Bez tego pewnie wystraszyłabym się tam na śmierć (co wiadomo skutkuje później "baniem" się wszystkiego), a tak wystraszyłam się tylko na chwilę i później mogłam spokojnie kontynuować podejście.


Oto takim właśnie żlebem podchodziliśmy



Z przełączki roztaczają się piękne widoki na tatrzańskie kolosy i jest sporo miejsca na odpoczynek.

Sławkowski
Gerlach
Żleb po odbiciu w prawo z Klimkowego żlebu
Trasa dalej wiedzie kruchym żlebem, trzeba uważać na luźne kamienie. Odcinek ten jest na szczęście dosyć krótki. Po dotarciu na Wyżnią Poślednią Przełączkę szpeimy się, od tego momentu zaczyna się odcinek graniowy. Z miejsca, w którym stoimy droga nie jest zbyt oczywista, jednak po podejściu kawałek w przeciwnym kierunku, widać, że trzeba obejść wielki głaz z jego lewej strony i zniknąć za nim. Tak też robimy, Marcin oczywiście prowadzi i zakłada po drodze jeden przelot. Osobiście bardzo nie lubię miejsc gdzie trzeba przechodzić w ten sposób- przodem do odpychającej ściany, albo "na misia" ze skałą. Po drugie jakoś wolę mieć skałę po lewej, a tutaj jest ona uparcie po prawej.

Widok na "drugą" stronę z Wyżniej Pośledniej Przełączki
Gerlach po raz drugi
Sławek Sławkowski vel Sławomir ;)
Stamtąd przyszliśmy na Poślednią Wyżnią Przełączkę
Powoli przyzwyczajam się do lufy pod nogami i jak najszybciej próbuję przejść w tryb "niepatrzenia" w dół. Trasa jest dobrze widoczna, jest sporo ułatwień w postaci klamer i łańcuchów. Idziemy dosyć niespiesznie, przynajmniej tak mi się wydaje. Wyprzedza nas jedna osoba, druga mija w przeciwnym kierunki. Gdzieś za nami pojawia się dwóch chłopaków. Na szczęście mam ten komfort, że nikt nie depcze mi po piętach i mogę spokojnie wybierać odpowiednie chwyty. Słynny Komin Franza jest bardzo mocno obity żelastwem, dzięki czemu nie sprawia trudności.

Może mi ktoś przypomnieć co ja tu robię?



Pokonując go zostaje ostatni bardzo łatwy odcinek do szczytu i przejście przez barierki do strefy dostępnej dla ludzi. ;) Poniżej trochę widoczków ze szczytu. 

Część Gerlacha, Wysoka, Krywań i Rysy
Wysoka, Krywań, Rysy, Mięgusze
Lodowy
Durny i Babia Góra 
Tatry Bielskie
Kieżmarski
Fajrant! ;)





Na całej Jordance byłam tak skupiona na bezpiecznym przejściu, że trochę zapomniałam pooglądać co jest z tamtej strony grani. ;) To co uważam za osobisty sukces na tej trasie, to że nigdzie nie przestraszyłam się na tyle, żeby spanikować. Na górze powoli docierają do mnie endorfiny i mam pełną przyjemność z oglądania widoków. :)

Niestety nadchodzi pora zejścia, kierujemy się łańcuchami w stronę Łomnickiego Sedla. Dopóki są łańcuchy to jest ok, jest parę miejsc 'czujnych', głównie z tego powodu, że trzeba iść tyłem. Gdzieś tak w połowie drogi kończą się łańcuchy i zaczyna zwykła ścieżka. W tym momencie dopada mnie jakiś ogromny kryzys. Nogi nie chcą już iść, jakieś kamienie co chwile wyjeżdżają spod stóp, a do celu już tak blisko... Nie wiem jakim cudem dobrnęłam do ławeczki na przełęczy. Subiektywnie to był najgorszy odcinek całego dnia. ;)

Początek zejścia z Łomnicy, bardzo obłańcuchowany
Moment zejścia, który może sprawiać problem
Płyta ze zdjęcia wyżej z innej perspektywy


Upragnione Łomnickie Sedlo :)
Jakoś tak wyszło, że nie sprawdziliśmy dokładnie jak się dostać na dół. Widząc ogromne zakosy (którymi teoretycznie nie można chodzić) wyciąg krzesełkowy wydawał się bardzo kuszący. Jak się okazało później istnieją tylko bilety góra-dół. Słowacy nie przewidzieli biletów dla wspinaczy. Ale nie wiedząc tego zapytałam Pana z obsługi czy można kupić tu bilet. Ciekawa jestem jaką miałam minę gdy się dowiedziałam, że nie, bo miły Pan tylko się rozglądnął, machnął ręką i powiedział "wchodźta". :D Tym sposobem, ku wielkiej uciesze, udało nam się zjechać do Skalnatego Plesa. Później naszły nas myśli, że skoro nie ma biletów w dół, to na górze nikt ich nie sprawdza i... Sami wiecie. ;) Od Skalnatego został nam prosty odcinek magistralą na Hrebieniok i do Starego Smokowca.

Pierwsza wspólna podróż krzesełkiem (nie licząc wypadów narciarskich)
Skalnate Pleso
"Ty, a grań Wideł to jaką ma trudność?" ;) 

Skalnata Chata
Magistrala Tatrzańska
Całą przygodę zakończyliśmy po 12,5 godz.