sobota, 20 czerwca 2020

Durny Szczyt

15.09.2019
Durny Szczyt - dla nas trzynasty z czternastu wierzchołków do Wielkiej Korony Tatr. Nie wiem dlaczego, ale miałam przed nim tremę. Może ze względu na przerwę we wspinaczce w Tarach, może ze względu na różne opinie o trudności tego szczytu. Jednak trzeba było wziąć Durnego za rogi. 😃
Wybraliśmy standardową opcję od strony chaty Terego, z planowanym później zjazdem. Szlakowa droga do schroniska już mi spowszedniała, szłam nią z nadzieją, że to ostatni raz w ramach WKT. Mimo tego patrząc na chatę z dołu, zawsze doceniam ogrom progu tej doliny. 

Już widać Chatę Terego

Tam idziemy!

Lodowy

Barania Rogi

Durny 😉
Po przerwie pod schroniskiem ruszamy już pozaszlakową ścieżką. Wybieramy odpowiedni żleb, którym pniemy się do góry, pod koniec jest krucho. Pogoda żyleta, dopisuje i nie ma zmiłuj żeby na cokolwiek narzekać. Gdy docieramy na przełęcz otwierają nam się widoki na drugą stronę i możemy podziwiać m.in. Tatry Bielskie (tam jeszcze nas nie było, a są takie piękne!).








Z przełęczy ruszamy dalej granią, najpierw na Mały Durny, a później już na docelowy szczyt. Droga jest widoczna i wygląda bardzo ciekawie. Teren jest zróżnicowany, jest wiele miejsc, gdzie można się fajnie powspinać.

Durny Szczyt







Szczyt zdobywamy bez komplikacji, te pojawiają się gdy szukamy miejsca zjazdu. Schodzimy kawałek jakimś żlebem, jednak wygląda on coraz mniej przyjaźnie i wracamy na szczyt. Obchodzimy go z każdej strony w poszukiwaniu punktu zjazdowego i tracimy cenny czas. Ostatecznie decydujemy się na powrót tą samą drogą. Ze zjazdu nici. 😑






Droga w dół już nie przynosi nam emocji, wiadomo gdzie iść. Jesteśmy lekko zawiedzeni, że nie udało nam się zjechać, później przeszukujemy internet w poszukiwaniu zdjęć, na których widoczny byłby punk zjazdowy. Może ktoś z Was takie posiada?

W naszej przygodzie z WKT został nam jeszcze do zdobycia tylko Gerlach. Najwyższy klejnot w koronie na koniec - nie planowaliśmy tego, samo tak wyszło.