Pomysł na GR20 zaproponował Marcin. Moja pierwsza reakcja była mniej więcej taka: "Co?! Przecież tam jest ciepło." Po argumentacji, że we wrześniu damy radę, jeszcze trochę pomarudziłam, że daleko, że trudno, że logistyka i w końcu dałam się przekonać.
Bilety na wrzesień kupiliśmy w maju i nie było już odwrotu. Na cały pobyt na Korsyce mieliśmy 12 dni, z czego 2 dni były przeznaczone na dostanie się do szlaku i na lotnisko.
9.09.2017 sobota
Lot z Krakowa do Genewy i z Genewy do Figari (Korsyka). Na miejscu byliśmy późnym popołudniem, ale stało jeszcze przed nami najtrudniejsze zadanie - dostać się do miejscowości Conca, gdzie zaczyna się trek. Autobusów nie było (późna godzina i weekend), za taksówkę chcieli 80€ więc został nam autostop. Jeden z kierowców (na szczęście mówiący po angielsku!) powiedział nam, że u niego w ogródku nie padało od kwietnia i wyśmiał nasze prognozy na 3 dni deszczu. :) Po 4 przesiadkach dostaliśmy się na pierwszy camping. Na miejscu można kupić gaz turystyczny zakręcany lub nabijany (cena zakręcanego 9€*). Cena campingu za namiot- 7
€, w "łazience" ciepła woda, podłoże równe, raczej twarde, ciężko coś wbić, szczególnie po ciemku. 😉Tego wieczoru zdążyliśmy tylko się umyć i zjeść kolację.
*We Francji powszechnie używany jest gaz nabijany. Zakręcany jest dla nich egzotyką i dziwnie patrzą na taki wynalazek. To, że można go tam kupić jest (dla nas) bardzo miłym wyjątkiem. Oprócz tego, na każdym biwaku jest ogólnodostępna kuchenka, więc można przeżyć bez swojej.
|
Łazienka |
10.09.2017 niedziela
Pierwszy poranek wielkiej przygody.😉Z campingu oczywiście wyruszyliśmy ostatni. 😀 Aby dotrzeć do początku szlaku, trzeba jeszcze przejść jakieś 40 min przez wioskę, gdzie asfalt stromo pnie się w górę. Do startu docieramy spokojnym tempem, bo gdzie się spieszyć jak przed nami jeszcze tylko 10 dni wędrówki.
|
Bar, w którym większość osób kończy przygodę z GR20 |
|
Na początku szlaku |
Pierwsze kilometry trasy to podejście na Bocca d'Usciolu. Ścieżka cały czas wiedzie malowniczym lasem, zgoła innym od tego jaki znamy, również kolor skał jest odmienny.Widoki są dosyć egzotyczne.
|
Przełęcz z charakterystycznym wcięciem w skałach, którym prowadzi szlak |
|
Z tego lasu przyszliśmy 😊 |
Krótko po wdrapaniu się na przełęcz, szlak przechodzi w trawers, na którym mija nas Hiszpan. Jak się później okazało, towarzyszyliśmy sobie prawie do końca trasy. Wędrujemy dalej przez rzadki las, schodzimy w dół do rzeczki, na której utworzyły się kuszące baseny, jednak z nich nie korzystamy. Wychodząc na kolejne wzniesienie robi się nam coraz cieplej i zapada decyzja o przebraniu się w krótkie spodenki.
|
Kuszące, skalne baseny |
Krajobraz i roślinność stale się zmienia, aż dochodzimy do pewnej wariacji na temat naszych gór stołowych. Potężne, gładkie skały, gdzieniegdzie porośnięte drzewami. Całość robi na nas wrażenie.
Góry stołowe szybko się kończą i znowu przechodzimy do śródziemnomorskich klimatów. Przed nami powoli ukazują się strzeliste turnie. Magii dodaje gra słońca z chmurami.
Docieramy do schroniska (Refuge Paliri*), które jest oficjalnym końcem pierwszego etapu. My jednak robimy sobie tylko przerwę na obiad i zachęceni wczesną porą, kierujemy się dalej w stronę przełęczy Col de Bavella.
*W schronisku można zakupić podstawowe produkty spożywcze (makaron, jakieś konserwy). Dostęp do wody pitnej oraz "prysznica" jest ok. 200 m poniżej, woda jest raczej lodowata. Teren w około jest zróżnicowany, ale raczej nie powinno być problemów z rozbiciem namiotów, miejsca jest raczej sporo.
|
Gospodarze mają prywatny leżak z takim widokiem :) |
|
Polski akcent |
|
Część sprzedażowa, za nią znajduje się jeszcze jeden budynek noclegowy |
Aby dotrzeć na przełęcz musimy jeszcze pokonać jedno wzniesienie. Z chmur zaczyna kapać, ale deszcze nie może się rozpędzić i ostatecznie odpuszcza.
|
Charakterystyczne drzewo na przełęczy Bavella |
Dochodzimy do Gite d'etape Col de Bavella, gdzie jest szeroka asfaltowa droga i na mapie wygląda, że infrastruktura jest dosyć rozbudowana. Zaczyna być nieprzyjemnie bo nachodzą chmury i robi się wietrznie i chłodno. Widzimy rozbite namioty, ale nie możemy znaleźć żadnej recepcji czy informacji co, jak i gdzie. Kręcimy się w kółko, aż wchodzimy do najbliższej restauracji, gdzie od średniopomocnej pani dowiadujemy się na migi, że tu nie ma campingu i na najbliższy musimy iść gdzieś dalej. Wychodzimy skonsternowani, bo do cholery namioty stoją! W końcu zauważamy chłopaka poznanego poprzedniego dnia, który mówi po angielsku i prosimy go o pomoc w tłumaczeniu. Sam ma rozbity namiot, więc chyba wie jak to załatwić. Wchodzimy ponownie do restauracji i zaczynają się pertraktacje z Szefem. Za dużo z tego nie rozumiemy, jakieś włoskie krzyki po francusku... W końcu łaskawie zgadza się abyśmy zostali, pod warunkiem wykupienia kolacji. Cała przyjemność kosztuje nas w sumie 50€ (dwa obiady składające się z 3 dań, możliwość rozbicia namiotu i dostęp do łazienki z ciepłą wodą).
Całej sytuacji przyglądały się kelnerki i na koniec okazało się, że jedna z nich mówi po angielsku... A po zapłaceniu nawet Szef umiał powiedzieć Thank you! Niesamowite! Nigdy nie byłam jeszcze w sytuacji, gdzie ludzie ewidentnie nie chcą pomóc turyście.
Formalnie na przełęczy są dwa "schroniska-restauracje" gdzie można nocować jeśli są miejsca lub po wcześniejszej rezerwacji, ale nie ma miejsca na namioty. Jest wielka polana, ale z zakazem biwakowania.
Rozbiliśmy się obok wcześniej widzianego Hiszpana. Widać, że z choinki się nie urwał, jest zainteresowany naszym sprzętem, a sam ma wszystko "kumate". Jeśli chodzi o Polskę to wypytuje gdzie warto pojechać na jakiś treking, słyszał o szlaku Orlich Gniazd, co nas zaskakuje. Ta rozmowa trochę nas podbudowuje mentalnie po perypetiach z francuzami, wraca wiara w ludzi.
PS. W tej historii dosyć istotny jest fakt, że nie mówimy po francusku, a to ciągnie za sobą wiele innych konsekwencji.
Przyznam szczerze, że myśląc o miejscach gdzie wśród lokalsów dominuje język francuski to jest to dla mnie największa obawa podczas planowania wyjazdu. Spotkałam się już wielokrotnie z opiniami ludzi, którzy mieli podobny problem z komunikacją w krajach francuskojęzycznych. Ja co prawda miałam do czynienia z górską Francją raz, podczas wyjazdu na Mont Blanc. Pani obsługująca camping co prawda była miła, ale i tak praktycznie wszystkie sprawy związane z zameldowaniem załatwialiśmy "na rysunki"...
OdpowiedzUsuńNo właśnie, miejsca turystyczne, codziennie ludzie z całego świata, a oni nawet liczebników po angielsku nie wydukają... Na szczęście zdarzają się też ludzie, po których widać, że chcą pomóc. :)
Usuń