wtorek, 29 września 2015

Alpy

Poniedziałek (17.08) spędziliśmy na podróży ze Słowacji do Austrii. Prognozy się nie polepszyły, ale trzeba było je sprawdzić na własnej skórze. Przez cały dzień jechaliśmy w stronę wyraźnie gorszej pogody. Wieczorem dotarliśmy na camping Glemmerhof w Viehhofen. Camping jest chyba bardziej nastawiony na auta/przyczepy campingowe niż na namioty. Znajduje się pomiędzy drogą, a rzeką, nie jest zbyt duży, rozciąga się po dwóch stronach budynku, w którym jest restauracja, noclegi, łazienki i suszarnia. W łazienkach jest pralka i suszarka bębnowa. Wieczorem, gdy rozbijaliśmy namioty od dłuższego czasu padał deszcz, grunt był tak namoczony, że chlupało pod nogami. Wybraliśmy miejsce najbardziej suche, jak się okazało później, było najbardziej kamieniste i twarde, w niektórych miejscach trudno było wbić śledzie. Jakoś się udało i mogliśmy się zakopać w śpiworach.
Tak powitała nas Austria

18.08
Z rana pogoda nie była najlepsza, ale z czasem się rozpogadzało. Wybraliśmy kierunek na naszą pierwszą wycieczkę- via ferraty w okolicy schroniska Schmidt-Zabierow Hutte i szczytu Mitterhorn. Znajduje się tam "ferratowe" przedszkole, czyli krótkie odcinki o różnej trudności oraz most linowy.
Wyruszyliśmy z parkingu w Lofer, droga do schroniska jest prosta, jak podają znaki zajmuje 2,5 godziny.
Jest nadzieja na dobrą pogodę
Początek szlaku



Na horyzoncie widać już schronisko
Przy schronisku, usiedliśmy sobie na pustym tarasie, nikogo nie było w około. Przyszedł do nas kelner (kelner w schronisku?) i zostawił kartę. Gdy się zjawił drugi raz, a my niczego nie zamówiliśmy, oznajmił, że w takim razie nie możemy tu siedzieć... Dziwne zwyczaje mają. :P
Przynajmniej widoki były jeszcze jako takie, ale chmury schodziły coraz niżej. Ze względu na późną porę i pogarszające się warunki, ominęliśmy ferratowe przedszkole i ruszyliśmy w stronę ferraty Wilder Hund.
Taras przy schronisku

Ruszamy dalej, schronisko zostaje w tyle.


Widok na całą dolinę
Alepejska kozica
Dwie alpejskie kozice
Dużo alpejskich kozic :)

Gdy doszliśmy pod ścianę wszystko było już we mgle. Wiadomo było, że na górę raczej nie uda nam się wejść, ale chcieliśmy spróbować chociaż początek. Przy początku widnieje piękna literka D i prosta ściana z kawałem żelastwa. Zaznaczam, że nigdy wcześniej nie byliśmy na ferratach. Marcin wyrwał do przodu i wdrapał się do skalnej półki gdzie można było się spokojnie zatrzymać, za nim do tego samego miejsca doszedł kolega. Ja chciałam spróbować, ale sam początek ferraty mnie nie puścił i zrezygnowałam, koleżance udało się dotrzeć do chłopaków. Musieli jednak zejść spowrotem. Marcinowi ambicja nie pozwalała na to żebym nie weszła chociaż kawałek. Mimo próby przekonania, że moje buty się nie trzymają i się ześlizguje (dodatkowo wszyscy już nanieśli błota), musiałam drugi raz spróbować. Próba zakończyła się nieco wyżej ale z marnym skutkiem i płaczem, że dalej już nie pójdę. :P
Początek ferraty i Marcin na górze
No idź kobieto!

Pozbieraliśmy zabawki i udaliśmy się w stronę schroniska. Tam we mgle postanowiliśmy odszukać te małe ferratki. Jednak zamiast na A/B znowu trafiliśmy na C/D. Chłopaki dali radę, a damska część obeszła się smakiem.
Jako, że już totalnie nic nie było widać i było późno zaczęliśmy schodzić, a razem z nami deszcz. Do auta przyszliśmy po ciemku i totalnie przemoczeni. Niestety nie udało nam się zaprzyjaźnić z austriackimi ferratami.
Z dużej chmury duży deszcz

Następnego dnia (19.08) deszcze nie odpuszczał. Rano pojechaliśmy kupić chleb i parówki na śniadanie, w Zell am See szybciej można kupić samochód niż znaleźć sklep spożywczy. W końcu odnaleźliśmy Lidla. Nie wiem jak to jest możliwe, ale parówki, które kupiliśmy były przesolone! Jak można przesolić parówki?! :) Po południu zwiedziliśmy więc okoliczne sklepy (zaopatrując się w rum;) i McDonald z darmowym wi-fi. ;) Prognozy dawały nadzieję na poprawę. Dzień zakończył się opróżnieniem butelki rumu, która miała być na dłużej. Górskie powietrze zaostrza apetyt. ;)

Rano pogodna dalej była kiepska, a poprawa pogody, której się spodziewaliśmy przesunęła się jeszcze o jeden dzień. Przy śniadaniu opracowywaliśmy różne warianty, gdzie tu jechać, gdzie pogoda będzie lepsza, czy może jednak czekać. W końcu zapadła decyzja, że jedziemy w... Tatry! Tam pogoda była jak marzenie! Pozbieraliśmy graty i ruszyliśmy w drogę. Tak zakończyła się przygoda tego wyjazdu z Alpami. Nie rozpieściły nas ani pogodowo, ani ferratowo. Najbardziej udał się rum! :D
C.d.n.

3 komentarze:

  1. A jednak nie poddaliście się z Alpami, ale też długo tam nie pobiesiadowaliście jak czytam;) Coś czuje, że relacja z Tatr już będzie bardzo udana. Fajnie, że zainteresowaliście się ferratami. Super! A dziewuchy nie łamcie się. Podejrzewam, że głównie to panująca aura nie wpływała na chęci pokonania tego "D" ;) bo na pewno dałybyście radę jakby chociaż trochę słoneczko się pokazało ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie załamuje się, już mam nowe buty. Każdy powód jest dobry dla kobiety żeby sobie kupić nową parę. ;) Z tego co w internetach piszą to austriackie ferraty są trochę inne niż reszta, bo często trzeba się po nich wciągać. Może spróbujemy kiedyś w innym miejscu i porównamy. :)

      Usuń
  2. No to wyjazd niezbyt udany. Ani widoków zbytnio, ani pogody... Chociaż rum był dobry :P

    OdpowiedzUsuń