niedziela, 3 czerwca 2018

Korsyka GR 20 - część IV

13.09.2017
Wiatr z poprzedniego wpisu (tutaj) nie dawał za wygraną przez większą część nocy. Co chwilę uderzał o namiot z ogromną siłą, co nie pozwoliło nam przespać tej nocy spokojnie. Na szczęście przed świtem uspokoiło się i rano mogliśmy odetchnąć z ulgą. Ze schroniska Prati jest piękny widok na wschód słońca, będąc tam w warunkach bardziej sprzyjających niż wiatr urywający głowę, na pewno warto wstać wcześnie.


Nasz mały, biały domek





Ref. Prati


Z Prati idziemy krótki odcinek szerokim grzbietem do przełęczy Bocca d'Oru, skąd schodzimy do Col de Verde, gdzie również znajduje się schronisko. Na oko wygląda na bardziej cywilizowane, ponieważ przez przełęcz prowadzi droga. Na tym odcinku spotykamy pierwszych Polaków, których prawie mijamy wymieniając tylko pozdrowienie "heloł". :) Po krótkiej rozmowie schodzimy dalej i spotykamy kolejnego rodaka (tym razem było łatwiej, zdradziły go napisy na koszulce).










Od Col de Verde zaczyna się niższy, środkowy odcinek szlaku. Początkowo prowadzi lasem, by wkrótce przejść w "hale". Słońce mocno operuje, co nie jest nam na rękę. Jednak niebawem znowu pojawiają się drzewa.





Bergerie des Ghjalcone (widoczne wyżej) to bardzo urokliwe miejsce, szkoda tylko, że te krowy jakieś takie wychudzone. W tym miejscu można wybrać wariant górą (przez Monte Renoso - polecamy) lub dołem. My planujemy tego dnia przejść dwa odcinki, więc idziemy dołem. Szlak wiedzie głównie trawersem, lesistą ścieżką. Momentami można się poczuć jak w Beskidach albo Bieszczadach. 










Szczerze mówiąc ten odcinek wlecze się w nieskończoność. Z jednej strony teren pozwoliłby na nadrobienie czasu, a z drugiej wychodzi zmęczenie po wczorajszym, bardzo ciężkim dniu. Kryzys dopada mnie gdy dochodzimy do drogi, widzimy zabudowania, a okazuje się, że to jeszcze nie tu... Widnieją tutaj tabliczki wskazujące południową i północą część szlaku, ale nie jest to jeszcze oficjalna połowa. Od tych zdradzieckich budynków musimy pokonać jeszcze strome podejście, by w końcu ujrzeć kolejny oficjalny etap - Ref. de Capannelle.



Refuge de Capannelle, w zimie staje się ośrodkiem narciarskim



Kiedy docieramy do schroniska jest po godzinie 14. Czas mamy bardzo słaby, a odległość do kolejnego schroniska jest średnio do zrobienia dla nas tego dnia. Decydujemy się zostać i nabrać sił na kolejne dni. Okazuje się to być strzałem w dziesiątkę. Schronisko jest jednym z lepszych na trasie. Miejsca do rozbicia namiotu jest w miarę dużo, niestety podłoże jest bardzo twarde. Obiekt prowadzi muzułmanka, która świetnie wszystko ogarnia - chyba cała obsługa mówi po angielsku, na kolacji każdy ma opisane miejsce, żeby było wiadomo kto co zamawiał (pełne menu, czy tylko danie główne), łazienki są wyremontowane - stale jest ciepła woda, oświetlenie led i półeczki i haczyki (!) na odwieszenie rzeczy. Jesteśmy bardzo zadowoleni z naszej decyzji, a wolny czas wykorzystujemy na pranie. Taki lżejszy dzień był mi już potrzebny.  





14.09.2017
Po nieoczekiwanym postoju w Capannelli musieliśmy zrewidować dalsze plany. Z obliczeń wynikało, że zdążymy przejść cały szlak i możemy tego dnia spokojnie dojść tylko do Vizzavonne (co miało wydarzyć się poprzedniego dnia). Ruszamy więc niespiesznie. :) Odcinek jest bardzo podobny do wczorajszego.



Morze już coraz dalej












Czerpię energię z drzewa :)


Mijamy kolejne lasy, polany, aż dochodzimy do punktu widokowego, idealnego na przerwę. Z mapy wynika, że jesteśmy gdzieś w połowie drogi.







W końcu podchodzimy na przełęcz, z której czeka nas już tylko (długie) zejście do Vizzavonne.



Widok na część północną




To czego najbardziej żałuję, to że nie wzięłam tej szyszki bo dalej "też takie będą"... Nie było. :(
Więc jeśli planujesz GR20 i znajdziesz trochę miejsca w plecaku... :)

Tędy :)
Las ciągnął się bardzo długo, ale docieramy do celu. Jesteśmy w połowie szlaku skąd odjeżdża pociąg do cywilizacji. ;) Wiele osób na tym etapie kończy swoją przygodę z GR20, gdyż są już wykończeni. My dzięki kierunkowi z południa na północ, mamy przed sobą teoretycznie ciekawszą część, więc nie ma nawet najmniejszej pokusy by skończyć.
Pierwsze piwo dopiero w połowie szlaku! 


Na campingu meldujemy się bardzo wcześnie. Podłoże jest "betonowe", rozbicie namiotu ułatwiają leżące wszędzie wielkie kamienie. Po wstępnym ogarnięciu się idziemy na "miasto" żeby coś zjeść. Na miejscu są dwie restauracje i hotel. Jednak tu spotyka nas wielkie rozczarowanie - okazuje się, że o tej porze możemy kupić jedynie coś do picia, kuchnie są nieczynne... Oczywiście z nikim nie można się dogadać i wydaje mi się, że kolacje wydają dopiero od 19-20, ale pewności nie mam czy dobrze zrozumiałam po francusku. Głodni i wkurzeni idziemy na zakupy (malutki sklepik jest obok dworca i na campingu) i wykwintną kolację serwujemy sobie sami.

Bardzo dobre wino


Wieczorem pojawiają się kolejni turyści, najwięcej po przyjeździe pociągu. Niektórzy decydują się w tym miejscu rozpocząć swoją trasę. Z Vizzavonne znowu można wybrać dwie opcje - normalną, oraz wariant alpejski przez Monte d'Oro. Wieczorem długo analizujemy pogodę, mapę i liczymy orientacyjny czas przejścia.

Monte d'Oro w chmurce


PS.
Z relacji innych wiemy, że parę dni wcześniej w tym miejscu w nocy padał deszcz i na campingu momentalnie zrobiły się bajorka, grunt prawie nie przyjmował wody. Pecha miały osoby, które akurat w lekkim zagłębieniu rozbiły sobie namiot, podobno wszystko pływało.