poniedziałek, 31 lipca 2017

Via ferrata Drachenwand, Austria

W ostatnich latach długie weekendy w okolicach Bożego Ciała nie były zbyt łaskawe jeśli chodzi o stabilność pogody w Europie. W tym okresie przeważnie pojawiają się okna pogodowe, to tu, to tam i nigdy nie możemy się zdecydować gdzie jechać. Ostateczna decyzja przeważnie podejmowana jest w ostatniej chwili. Tym razem było dosyć podobnie. Jednak tym razem mieliśmy już wcześniej ustalony mniej więcej kierunek oraz ekipę. Kolejny raz mogliśmy połączyć blogerskie siły ze Skadi Na Grani, towarzyszyła nam jeszcze znajoma Ania. 

15.06.2017
Z Opola wyruszyliśmy po 5 rano, po długiej i nudnej drodze dotarliśmy na Camping Gries-Plomberg nad Mondsee. Miejsce niesamowicie urocze o dodatkowym atucie - bliskość ferraty, na którą chcieliśmy się wybrać. Szczegóły i opis ferraty Drachenwand tutaj. Słynie ona z przepięknych widoków na pobliskie jeziora - Mondsee i w oddali Attersee. Z campingu wyruszyliśmy po południu, co chyba pozwoliło nam uniknąć tłumów na trasie. Dojście do początku ferraty zajmuje około 30 min.



Drachenwand zaczyna się od dwóch drabinek, które pozwalają szybko znaleźć się ponad koronami drzew. Początkowo, całkiem długi odcinek idziemy w cieniu, więc dla nas dobrze. :) Już od samego początku możemy obserwować coraz to ładniejsze widoki na niesamowicie niebieskie Mondsee.

Pierwsze drabinki- początek.





W dole, po lewej- nasz camping


Gdyby kózka nie skakała...
Mondsee
Dosyć szybko zyskujemy wysokość i wchodzimy na słoneczną stronę. Z uwagi na późną porę, nie jest źle. Powoli oswajamy się z przestrzenią i mijamy kolejne etapy, a jest ich ok. 20 i każdy ma swoją nazwę lub sponsora.







Po przejściu widowiskowej ścianki, która w rzeczywistości chyba nie była taka zła, docieramy do znaku kierującego na most wiszący. Zobaczywszy go niektórym trochę rzedną miny. ;) Trzeba na nowo przygotować głowę do lufy (jakkolwiek to brzmi :D), po zimie człowiek się odzwyczaja i miotają nim różne odczucia. Ale jednak żeby ominąć mostek, trzeba by było iść fragmentem C/D. Wybieramy mostek. Wygląda spektakularnie ze względu na powietrze pod nogami.







Po tych emocjach właściwie mamy już prostą drogę na górę. Wspinanie jest bardzo przyjemne, ludzi nie ma, pogoda dopisuje, widoki cudne... Austria da się lubić. ;)




Książka końcowa ferraty znajduje się trochę poniżej szczytu. Dalej czeka nas już łatwy teren, niewymagający ubezpieczania się.



Tam są nasze namioty!


Na Drachenstein trafiamy w porze pięknego światła. Dodatkowo nigdzie nie musimy się spieszyć i możemy delektować się widokami.






Pole golfowe


Schodząc ekipa prawie przegapiła kolejną atrakcję tej ferraty - okienko. Jako, że szłam ostatnia i zobaczyłam szlakowskaz do Smoka, to nie omieszkałam sprawdzić czy na pewno tam jest i tym sposobem nie przegapiliśmy tego widoku. 




Zejście prowadzi szlakiem i w pewnym momencie nieco nas zaskoczyło, bowiem po zejściu ładnego kawałku, okazało się, że trzeba się władować jeszcze na jedną górkę z niemiłym podejściem. Później na szczęście było już tylko z górki. :) Na trasie są ułatwienia w postaci poręczy i drabinek, dzięki którym szybko traci się wysokość.



Nie wiem co to za roślina, ale wyglądała jak plastikowa. :P

Widok z dołu - na środku jest okienko, z którego prze chwilą zaglądaliśmy.

Wróciliśmy prosto na camping, gdzie mogliśmy wymoczyć nogi w jeziorze o zachodzie słońca. Widoki i atmosfera taka, że właściwie nie trzeba ruszać się w pola namiotowego nigdzie, żeby mieć udany urlop. :)


Góra w tle został ochrzczona jako Krywań, żeby było swojsko. Tak na prawdę jest to Torlspitz - nazwa zupełnie bez klimatu. :P 



PS. Ale nie myślcie, że na tym zakończyliśmy. Oparliśmy się pokusie siedzenia na pomoście przez cały wyjazd i udało nam się jeszcze zaliczyć 3 wycieczki. :) CDN.

środa, 12 lipca 2017

Majówka 2017

Długi weekend majowy zawsze przysparza nam pewnych problemów w kwestii wyboru kierunku podróży. Pogoda niepewna, nijaka, ni to zima, ni to lato. W tym roku postanowiliśmy wybrać się w góry, które dawały nadzieje na stabilne i jednolite warunki. Zdecydowaliśmy się na Główny Szlak Sudecki, a raczej pewien jego wariant z opcją uzupełniania szczytów do Korony Gór Polski.

1.05.2017
Wycieczkę rozpoczynamy późnym popołudniem w Srebrnej Górze. Trochę zwiedzamy fort, ale nie wchodzimy do środka. Później nie udaje nam się znaleźć początku czerwonego szlaku, więc schodzimy do przełęczy Srebrnej i rozpoczynamy wędrówkę niebieskim szlakiem, który po chwili łączy się z czerwonym. Za czerwoną farbą wędrujemy długim grzbietem, raz w dół, raz w górę, aż docieramy do przełęczy Woliborskiej, gdzie robimy krótka przerwę.




Widok z Fortu Srebrna Góra w stronę Ślęży
Tutaj już GSS



Błotko towarzyszyło nam nieustannie





Następnie ruszamy w kierunku Kalenicy, która jest ciekawszym punktem od dłuższego czasu. Na szczycie znajduje się wieża widokowa, a na dole wiata oraz krąg na ognisko.

Gdzieś za przełęczą Woliborską




Kalenica

Widok z Kalenicy w stronę Gór Stołowych


Gdzieś po drodze do Zygmuntówki
Bałwanek...

...ubrana choinka. Czy to na pewno Majówka? :)

Powoli robi się szarówa, ale idziemy dalej do schroniska Zygmuntówka, docieramy tam jednak już po zamknięciu kuchni i udaje nam się załapać jedynie na herbatę. Pogoda robi się kiepska, a co gorsza na poranek zapowiada się deszcz, dlatego też postanawiamy iść najdalej jak się da. Szlak jest orientacyjnie prosty, teren łatwy, a ciemności nam nie straszne. Tym sposobem po godzinie 22 docieramy na Wielką Sowę. Na szczycie jest bogata infrastruktura turystyczna, wiaty, ławki itp. itd. Jest też wystarczająco dużo płaskiego miejsca aby wypróbować "samoróbkowy" tarp, zrobiony z lekkiej plandeki za parę złotych. Sprawdza się idealnie, gdyby nie to, że strasznie szeleści, a wiatr jest mocny. Zmęczeni po całym dniu dosyć szybko zasypiamy.

2.05.2017
Rano zwijamy się w miarę możliwości sprawnie, gdyż chcemy dojść do jakiegoś schronienia przed deszczem. Najpierw mijamy schronisko Sowa (zamknięte drzwi), a następnie schronisko Orzeł (zamknięta część bufetowa). Idziemy dalej, chwilę pada, ale szybko odpuszcza.


Przechodzimy przez przełęcz Marcową, na której znajduje się bardzo fajna, duża wiata i schodzimy w kierunku Jedlinki.


Im bliżej jesteśmy wioski tym mocniej pada, ostatecznie rozpadało się na dobre, a nam brakło jakieś 20 min żeby suchą nogą wejść do cywilizacji. Zachodzimy do sklepu na uzupełnienie kalorii i mały wywiad gastronomiczny. Okazuje się, że najszybciej w okolicy otwierają Bar Offroadowe Smaki i musimy poczekać 30 min. Ma padać parę godzin, więc zasadniczo nigdzie nam się nie spieszy. W barze zamawiamy klasyczne dania, ale porcje nas (szczególnie mnie) przerastają. Z takimi pełnymi brzuchami strasznie trudno jest wstać i iść dalej. Gdy tylko trochę się przejaśnia idziemy dalej w kierunku Rogowca i Skalnej Bramy. W lesie mamy okazję oglądać przepiękną grę światła, cienia i mgieł. Las jest uroczy i pełen błota. Błoto jest wszędzie co czasami utrudnia podejścia.







Docieramy nieco upaprani do Rogowca i Skalnych Bram. Oceniamy to jako najlepszy punkt trasy, bardzo widokowy i efektowny wśród okolicznych pagórów. Warunki pogodowe znacznie się poprawiają, aż trudno uwierzyć, że to dalej ten sam dzień.







Pozostałości po zamku Rogowiec




Z Rogowca schodzimy do schroniska Andrzejówka, gdzie się posilamy i częściowo dajemy odpocząć obtartym stopom.



Widok z Turzyny

Sielanka na przeciwko Andrzejówki
Andrzejówka na tle Waligóry

Opracowujemy strategię noclegowo-logistyczną aby móc zaliczyć jeszcze dwa punkty do Korony Gór Polski. Waligórę mamy o rzut beretem, 20 min ostrego podejścia i jesteśmy na górze. Schodzimy do przełęczy pod Suchawą i tam oddajemy się zasłużonemu odpoczynkowi po całym dniu łażenia. Nazajutrz czeka na nas jeszcze Chełmiec.




Przełęcz pod Suchawą




3.05.2017
Wstajemy tak, żeby zdążyć na jedyny autobus miejski do Wałbrzycha. Do schroniska i przystanku mamy na szczęście jakieś 20 min.



 W mieście wysiadamy na odpowiednim przystanku i przemierzamy parę km chodnikami, aby w końcu opuścić miasto i wejść do lasu. Chełmiec zaczynamy zdobywać żółtym szlakiem, następnie przeskakujemy gruntową drogą na niebieski i idziemy cały czas ostro do góry. Pogoda jest kiepska, wilgoć i mgła to jedyne co nam towarzyszy. Na szczycie krzyża prawie nie widać, jest mgliści i mrocznie.

Koń, który lubił galopować





Hurrrra Chełmiec...




Trudności na szlaku
 Chełmiec zaliczony możemy schodzić do miasta. Podjeżdżamy busem na dworzec PKP i czekamy na nasz pociąg do Kłodzka skąd mamy już podwózkę.