W ostatnich latach długie weekendy w okolicach Bożego Ciała nie były zbyt łaskawe jeśli chodzi o stabilność pogody w Europie. W tym okresie przeważnie pojawiają się okna pogodowe, to tu, to tam i nigdy nie możemy się zdecydować gdzie jechać. Ostateczna decyzja przeważnie podejmowana jest w ostatniej chwili. Tym razem było dosyć podobnie. Jednak tym razem mieliśmy już wcześniej ustalony mniej więcej kierunek oraz ekipę. Kolejny raz mogliśmy połączyć blogerskie siły ze Skadi Na Grani, towarzyszyła nam jeszcze znajoma Ania.
15.06.2017
Z Opola wyruszyliśmy po 5 rano, po długiej i nudnej drodze dotarliśmy na Camping Gries-Plomberg nad Mondsee. Miejsce niesamowicie urocze o dodatkowym atucie - bliskość ferraty, na którą chcieliśmy się wybrać. Szczegóły i opis ferraty Drachenwand tutaj. Słynie ona z przepięknych widoków na pobliskie jeziora - Mondsee i w oddali Attersee. Z campingu wyruszyliśmy po południu, co chyba pozwoliło nam uniknąć tłumów na trasie. Dojście do początku ferraty zajmuje około 30 min.
Drachenwand zaczyna się od dwóch drabinek, które pozwalają szybko znaleźć się ponad koronami drzew. Początkowo, całkiem długi odcinek idziemy w cieniu, więc dla nas dobrze. :) Już od samego początku możemy obserwować coraz to ładniejsze widoki na niesamowicie niebieskie Mondsee.
Pierwsze drabinki- początek. |
W dole, po lewej- nasz camping |
Gdyby kózka nie skakała... |
Mondsee |
Po przejściu widowiskowej ścianki, która w rzeczywistości chyba nie była taka zła, docieramy do znaku kierującego na most wiszący. Zobaczywszy go niektórym trochę rzedną miny. ;) Trzeba na nowo przygotować głowę do lufy (jakkolwiek to brzmi :D), po zimie człowiek się odzwyczaja i miotają nim różne odczucia. Ale jednak żeby ominąć mostek, trzeba by było iść fragmentem C/D. Wybieramy mostek. Wygląda spektakularnie ze względu na powietrze pod nogami.
Po tych emocjach właściwie mamy już prostą drogę na górę. Wspinanie jest bardzo przyjemne, ludzi nie ma, pogoda dopisuje, widoki cudne... Austria da się lubić. ;)
Książka końcowa ferraty znajduje się trochę poniżej szczytu. Dalej czeka nas już łatwy teren, niewymagający ubezpieczania się.
Tam są nasze namioty! |
Na Drachenstein trafiamy w porze pięknego światła. Dodatkowo nigdzie nie musimy się spieszyć i możemy delektować się widokami.
Pole golfowe |
Schodząc ekipa prawie przegapiła kolejną atrakcję tej ferraty - okienko. Jako, że szłam ostatnia i zobaczyłam szlakowskaz do Smoka, to nie omieszkałam sprawdzić czy na pewno tam jest i tym sposobem nie przegapiliśmy tego widoku.
Zejście prowadzi szlakiem i w pewnym momencie nieco nas zaskoczyło, bowiem po zejściu ładnego kawałku, okazało się, że trzeba się władować jeszcze na jedną górkę z niemiłym podejściem. Później na szczęście było już tylko z górki. :) Na trasie są ułatwienia w postaci poręczy i drabinek, dzięki którym szybko traci się wysokość.
Nie wiem co to za roślina, ale wyglądała jak plastikowa. :P |
Widok z dołu - na środku jest okienko, z którego prze chwilą zaglądaliśmy. |
Wróciliśmy prosto na camping, gdzie mogliśmy wymoczyć nogi w jeziorze o zachodzie słońca. Widoki i atmosfera taka, że właściwie nie trzeba ruszać się w pola namiotowego nigdzie, żeby mieć udany urlop. :)
Góra w tle został ochrzczona jako Krywań, żeby było swojsko. Tak na prawdę jest to Torlspitz - nazwa zupełnie bez klimatu. :P
PS. Ale nie myślcie, że na tym zakończyliśmy. Oparliśmy się pokusie siedzenia na pomoście przez cały wyjazd i udało nam się jeszcze zaliczyć 3 wycieczki. :) CDN.
Pewnie nie łatwo było przezwyciężyć tę pokusę, by przesiedzieć następny dzień na pomoście :P
OdpowiedzUsuńFerrata robi wrażenie, w niektórych miejscach jest dosyć pionowa jak widzę po zdjęciach.
Chyba na zdjęciach bardziej pionowa niż w rzeczywistości. ;) Nie jest zbyt wymagająca. Bardzo przyjemna trasa z pięknymi widokami. A camping idealny do leniuchowania :)
Usuń