piątek, 31 października 2014

Pradziad i Keprnik

Kto zna tych dwóch panów? Zaraz Wam ich przedstawię. Te dwa szczyty leżą w czeskich Jesennikach (również Jesioniki, czes. Jeseniky). Pradziad jest najwyższym szczytem tej okolicy, liczy sobie 1491m n.p.m, Czubek wieży na Pradziadzie jest najwyżej położonym punktem stałym w całych Sudetach. Znajduje się on bowiem na wysokości 1638 m n.p.m., a więc 36 metrów wyżej niż Śnieżka i kilkanaście niż najwyższy punkt Obserwatorium na Śnieżce, znajdujący się na poziomie 1620 m n.p.m. Ot, Czesi chcieli mieć wyższy punkt to dobudowali. ;) Keprnik ma 1423m n.p.m, jest uważany za jeden z najlepszych punktów widokowych w Wysokim Jesioniku. Przy dobrej widoczności możemy stąd ujrzeć Karkonosze i zachodnią część Beskidów (a w wyjątkowych przypadkach Małą Fatrę i Tatry). Cały rejon jest Parkiem Narodowym. 

Porzućmy te wszystkie fakty i zacznijmy od początku... Nasza trasa zaczęła się w Małej Morawce, znacznie za daleko od szlaku, spokojnie można było podjechać 5 km bliżej. Następnym razem będziemy wiedzieć. ;) Dokładnie pooglądaliśmy sobie wieś i ośrodki narciarskie po drodze.

Przestroga dla piratów narciarskich



Im wyżej tym bardziej mgliście i coraz niższa temperatura. Szlak dosyć płaski, nie dawał za dużo okazji do rozgrzania się.

Mały człowiek w krainie drzew


Po drodze mijamy bardzo dużo okazałych mrowisk

Tak zielonym szlakiem doszliśmy do Alfredki, na miejscu otwarta chata (nie wchodziliśmy), zamknięty bufet i pozostałe po czymś fundamenty. Po bułkowym obiedzie idziemy dalej. Robi się chłodniej. Jesteśmy już na czerwonym szlaku, którym pójdziemy do końca wypadu.


Na grzbiecie mgliście i mroźnie

Im dalej tym bardziej zimowo, zdjęcia na tablicy kontrastują z okolicznościami przyrody. Vysoka Hole.

Cały dzień mgła, mgła i mgła... Nuda i wielkie braki motywacyjne. W końcu dotarliśmy do Pradziada, gdzie w budynku wieży zjedliśmy nasze pyszne bułeczki i wypiliśmy herbatę z termosu. W budynku jest restauracja i hotel,  można też wyjechać na górę wieży za 80 koron. Widoczność jednak nie dawała pewności czy góra wieży na pewno istnieje. ;) Niechętnie ruszamy dalej, robi się już późno, nic nie widać, a my musimy jeszcze znaleźć kawałek płaskiego miejsca na rozbicie namiotu... Ah, gdyby dało się tak przenieść do jakiegoś ciepłego i przytulnego łóżeczka... :) Czerwonym szlakiem docieramy do Turystycznej Chaty Svycarna, widać w środku pełno, ludzie jeszcze schodzą się świecąc nam po oczach czołówkami. Mijamy to miejsce i jakieś 150m dalej postanawiamy się w końcu rozbić. Namiot chowamy za drugą choinką od szlaku, cud, że po ciemku nie pogubiliśmy śledzi, ani niczego innego. Lekko po godzinie 19 jesteśmy już zapakowani w śpiwory. Ignoruje fakt, że dwie godziny wcześniej chciało mi się sikać, a i chętnie bym się czegoś napiła. Nie ma już siły, która wyciągnęłaby mnie ze śpiworka. A co było 12 godzin później?


Namiot trochę zmroziło, niechętnie się z niego wygrzebałam. Szybko go zwinęliśmy i ruszyliśmy stronę chaty, za którą skręciliśmy na szlak na Małego Pradziada, podejście zajęło nam może 10 min, a na górze słoneczko już pięknie wychylało się zza gór. Na górze nie odnaleźliśmy żadnej tabliczki, ani ławek i wróciliśmy na dół.

Widok z Małego Pradziada
Stół śniadaniowy nakryty pięknym obrusem :) 
Widok ze śniadania

Po śniadaniu ruszyliśmy dalej, czekało nas zejście na Czerwonohorskie sedlo i wyjście na Keprnik. Schodząc weszliśmy w magiczny las i coraz większą mgłę. W międzyczasie zaczęliśmy się zastanawiać czy to czasem nie w ten weekend zmienia się czas... Tak, byliśmy godzinę do przodu! :)




Czerwonohorskie sedlo tuż, tuż.

Z Czerwonohorskiego sedla zaczęliśmy podchodzić na Keprnik, im byliśmy wyżej, tym więcej było widać, warunki były bardzo ciekawe, wynagradzały nudę dnia poprzedniego.

Na granicy chmur
Widok z Keprnika na Pradziad i chmury przez które przeszliśmy


Z Keprnika ruszyliśmy do Ramzowej, po 1.15 byliśmy na dole. Zwykłe zejście, ale słońce i mgły dawały piękny spektakl w lesie.




Na dole czekał już nasz transport. Trasę skróciliśmy schodząc stokiem (mimo zakazu vstupu, ale ciiiii...;). Ramzova to popularny ośrodek narciarski, teraz czekamy na śnieg żeby tam wrócić. No i można by było wrócić żeby zobaczyć Tatry i Karkonosze z jednego miejsca, ale to mało prawdopodobne. Jesenniki są bardzo przyjemnymi górami, nie wymagają za dużo od turystów, a w zamian dają piękne widoki. Jeśli ktoś będzie miał okazję się tam wybrać to polecam.

piątek, 17 października 2014

Przełęcz pod Chłopkiem

Będzie ładna pogoda mówili, jedźcie w góry mówili.... i tak też zrobiła połowa Polski. Ruch na drodze do Zakopanego był znaczny pomimo bardzo wczesnych godzin porannych. Na parkingu na Palenicy Białczańkiej byliśmy o 6.54, parkingowy stał już ze sporym plikiem banknotów, a pomocnicy sprawnie ustawiali auta jedno za drugim.

Jesień się zaczyna
Nie marnując czasu o 7.10 ruszyliśmy asfaltem w górę, narzuciliśmy sobie szybkie tempo, ograniczając tym nudę tego odcinka. Całą gromadę ludzi wyprzedziliśmy przy Wodogrzmotach Mickiewicza, dalej było już lepiej. Słońce gdzieś tam wychodziło zza gór, dawało nadzieję na super pogodę. Odpowiednia temperatura, ciepłe powiewy (jak znad Sachary) przypominające letnie wieczory, żółte liście i zielone igły. :)

Morskie oko
Nad  Morskim Okiem zjawiliśmy się po 1,5h i naszym oczom ukazał się piękny widok z chmurami zawieszonymi równiutko gdzieś na 2000m. Rysy i przeł. pod Chłopkiem przepadły. Zjedliśmy śniadanko i nie zostało nam nic innego jak ruszyć tyłki w kierunku Czarnego Stawu.

W drodze nad Czarny Staw
W drodze nad Czarny Staw
Promienie słońca nie docierały w doliny, a z chmur zaczęły nas straszyć drobne kropelki, na szczęście spadło ich może 20 i przestało. Pierwsze podejście, ciepło, lekki wiaterek, ale rodacy mają zdrowie i napierają pod górę w polarach i kurtkach przeciwdeszczowych... :) Nad Czarnym Stawem bez zmian, chmury ani myślały się ruszyć. Skręcamy w prawo na zielony szlak pod Chłopka, podobno trudny, zobaczymy. Początek szybko wznosi się w górę, nabieramy wysokości bez zbędnego łażenia, widok to na Czarny Staw, to na Morskie Oko. Słońce momentami przedziera się gdzieś daleko przez chmury i oświetla czubki przeciwległych grani. Tak docieramy do Kazalnicy, nad którą już ewidentnie zaczynają się chmury. Ale może jakimś cudem je przewieje?






Kazalnica
Po drugim, czy tam trzecim śniadaniu idziemy dalej. Weszliśmy w chmurę i tak sobie idziemy nie widząc gdzie i ile jeszcze. Dochodząc do przełęczy słyszę z za skał potworny wiatr. To oznacza, że to już tu. ;) Na wietrze można się bez problemu kłaść. Widać ścieżkę na Mięgusze, na chwilę przewiewa i widać ich zarys. Opcja iścia gdziekolwiek dalej nie ma sensu. Po paru fotkach szybko schodzimy spowrotem na Kazalnice i tam robimy przerwę na zdjęcia.



Przy zejściu już widać mnóstwo kolorowych mróweczek na dole i sznurek mróweczek na szlaku na Rysy. W naszej ocenie szlak nie jest taki trudny, może wymagający.






Jako urozmaicenie wycieczki do schroniska idziemy drugą stroną Moka. Szkoda tylko, że cały czas jest tam ciemno, chmury nie dają za wygraną.

Stadko Danieli (?) między Czarnym a Mokiem






Po czwartym śniadaniu przy schronisku możemy podziwiać przełęcz z której zeszliśmy bo akurat trochę tam przewiało, pocieszamy się że na drugą stronę i tak nic nie widać bo jest tam biało.



Ostatnie spojrzenie i lecimy w dół, wyprzedzamy wszystkich oprócz koni i po 1.15 jesteśmy przy aucie. Szacując ilość aut na parkingach, ilość ludzi idących w dół, szybko decydujemy, że nie ma mowy żeby jechać zakopianką, więc jedziemy malowniczymi 'skrótami'. Do domu zdążyliśmy wrócić godzinę przed meczem. :)


PS. Tym razem naszą bazą były Brzeszcze, trochę bliżej niż z Opola. :)