sobota, 15 grudnia 2018

Kalendarz 2019 + zniżka!

Odkąd pamiętam w domu, w kuchni zawsze wisiał kalendarz z Tatrami. ZAWSZE. W zeszłym roku rodzice, o zgrozo, powiesili inny! W tym roku nie mogą się tak męczyć! Tu z pomocą przychodzi Taternik. Pomoże również w poszerzeniu horyzontów o inne góry. 😉 A co najlepsze - również dla Was jest prezent! 🎁 

5 zł zniżki (hasło POMYSLNAWYCIECZKE) na:

Autroski kalandarz Ryszarda Pawłowskiego z autografem 

Zestaw książka+kalendarz autorstwa Pawłowskiego 

Kalendarz z tatrzańskimi panoramami

PS. Kalendarze są przepięknie wydane, ogromne i  w super cenie!  👍



niedziela, 9 grudnia 2018

Korsyka GR20 - część VIII - Monte Cinto

18.09.2017

Po nocy z przygodami (relacja) zostaliśmy dość wcześnie obudzeni przez innych turystów. Długi dzień jednak zapowiadał bardzo zmienną pogodę, zachmurzenie i opady. Ten etap GR20 wiedzie nieopodal Monte Cinto 2706m n.p.m - najwyższego szczytu Korsyki. Wystarczy odbić od głównego szlaku i poświęcić ok. 45 min żeby go zdobyć. Decyzja została zawieszona do momentu dojścia do rozdroża.

Wychodzą z Refugee Tighiettu dawniej szlak wiódł przez Cirque de la Solitude, jednak z powodu licznych wypadków i obrywów kamiennych, odcinek ten został zamknięty. Od 2016 roku szlak przebiega właśnie drogą podejściową/zejściową na Monte Cinto. Podejście zaczyna się od mozolnego marszu na przełęcz, aby dostać się na grań i pokonywać ją już drugą stroną. Idziemy miarowo powoli w górę, chmury przewalają się przez wyższe partie gór, czasem odsłaniając szersze widoki. W górnym odcinku skały ustępują kruszyźnie, po której w górę idzie się w miarę dobrze, ale schodzący turyści zjeżdżają jak na nartach. 

Wychodzimy ze schroniska i pniemy się w stronę chmur

Wschodzące słońce pięknie oświetla skały, które mamy za plecami


Nasz sąsiad - Hiszpan

Zaczyna się kruszyzna

Przechodzimy na drugą stronę mocy ;)
Na przełęczy widoki nas rozpieszczają, bo chmury chwilowo znikają. Widać jak na dłoni Monte Cinto, które z tej perspektywy nie wygląda okazale, jednak jesteśmy już dość wysoko. Zapowiada się, że uda nam się wejść na najwyższy punkt Korsyki. W prognozach deszcz został przesunięty na późniejszą godzinę. 

Kierunkowskaz do naszego kolejnego schroniska




Ruszamy szeroką granią w stronę, gdzie szlak rozdziela się na zejście do schroniska i wejście na Monte Cinto. Obszar ten wygląda jakby ktoś wywiózł tam (wielokrotnie) wywrotkę pokruszonego łupku - podłoże urodą nie grzeszy. Gdy dochodzimy do rozwidlenia, ukrywamy plecaki w skałach i na lekko ruszamy w stronę szczytu.


Widać już wybrzeże do którego podążamy od 9 dni :)


Droga oznaczona jest czerwonymi kropkami. Wydaje się być prosta i bliska, aż się nie chce wierzyć, że tyle czasu ma zająć. Przewyższenie nie jest duże, jednak szczyt jest oddzielony paroma żebrami skalnymi, które trzeba pokonać. Sprowadza się to do ciągłego schodzenia w dół i podchodzenia w górę. Teren nie jest bardzo trudny ale spacerkiem też nie jest. Trzeba się trochę nagimnastykować. Dodatkowo w zależności od nachodzących chmur i osłonięcia od wiatru, jest albo niemożliwie gorąco albo zimno. Co 5 minut trzeba by było mieć inne ubranie.

Znajdź kropka :)

Ostatnia prosta, ale takich zmyłek po drodze było parę


Docieramy na szczyt i nawet chwilami coś widać, staramy się uwiecznić każdą dziurę w chmurach. Nie spędzamy tam jednak zbyt dużo czasu, bo trzeba uciekać przed zapowiadanym deszczem.

Monte Cinto 2706m n.p.m
W zeszycie szczytowym brakowało już miejsca

Widać drogę zejściową, hen daleko w dolinie


Ciepło, zimno, wieje

Okolice szczytu, są nawet płaskie miejsca... ;)


Plecaki grzecznie czekają w skałach, a niebo coraz bardziej przybiera odcienie szarości. Dociążamy się bagażem i zaczynamy schodzić. Pierwszy odcinek zejścia jest stromy i kruchy jak chole... Momentami jedziemy w dół, a do butów wsypują się kamienie. Jednak w miarę szybko się to kończy i ścieżka jest stabilniejsza. Powoli zaczyna kropić deszcz by za chwilę rozpadać się na dobre. Po drodze mamy jeszcze okazje zaobserwować najprawdziwsze sople lodu! Wrzesień, wyspa na morzu śródziemnym... Zejście jest długie i mozolne, a ciągle leje. Na szlaku jest sporo skalnych, nieubezpieczonych płyt, które w tych warunkach zaczynają być groźne. Schodzimy coraz wolniej i jesteśmy coraz bardziej przemoknięci. Z niecierpliwością wypatrujemy końca.


My w dół, oni w górę, ale nikt deszczu nie uniknie :(

Krajobraz księżycowy

To są sople lodu! Zdjęcie telefonem, pod "słońce", sople w cieniu, ale uwierzcie na słowo. :)

Stromizna pierwsza klasa


Stamtąd przyszliśmy

Łańcuchowe trudności pokonywane już w regularnym deszczu.



Schronisko Asco znajduje się w miejscu dostępnym dla samochodów. Zimą jest tam ośrodek narciarski. Schronisko jest dosyć duże, murowane, posiada wszelkie udogodnienia. Gdy do niego dotarliśmy największą popularnością cieszył się kominek w jadalni. Wszyscy suszyli swoje rzeczy, a sala była wypełniona po brzegi. W schronisku byliśmy dosyć szybko, więc czasu na ogarnięcie się nie brakowało. Deszcz cały czas nie ustępował i nie uśmiechało nam się rozbijać namiotu, ale pan z obsługi mówił, że wszystko jest zajęte, ewentualnie możemy zapytać wieczorem. Tak więc czekaliśmy co się wydarzy - będziemy rozbijać namiot po ciemku w deszczu, czy dostaniemy łóżko (w grę wchodziło jeszcze nielegalne zostanie w jadalni... ;). W schronisku mieliśmy okazję pierwszy raz porozmawiać z Babcią, okazało się że bardzo dobrze zna angielski, a na co dzień mieszka w Tuluzie. Na sali pojawiło się też dwóch chłopaków, których widywaliśmy chyba od Vizavony, a od poprzedniego wieczoru przybrali pseudonim Spaghetti Boys, gdyż załapali się na to co zostało z kolacji. :)
Wieczorem na nasze szczęście zostały wolne łóżka, ale w osobnych pokojach. Mi trafił się pokój z Polakami.  Jeśli sympatyczna trójka to jakimś cudem czyta to pozdrawiamy Pana Darka z córką i jej chłopakiem. :) Dzięki nim wieczór nabrał schroniskowego, polskiego charakteru - rozmowy do późno i sporo śmiechu. :) Mam nadzieję, że szczęśliwie ukończyli szlak, byli dopiero na początku gdyż podążali w odwrotnym kierunki.
W dobrych humorach położyliśmy się spać, a następnego ranka planowaliśmy ruszyć skoro świt. Zostało nam 1,5 dnia do końca wędrówki. :)

środa, 31 października 2018

Korsyka GR 20 - część VII


17.09.2017
Noc na campigu Col de Vergio minęła spokojnie, rano mogliśmy wygodnie zjeść śniadania pod zadaszeniem. Nieśpiesznie spakowaliśmy się i ruszyliśmy dalej. Tego dnia planowaliśmy dojść do schroniska Tighiettu, mijając po drodze schronisko Mori. Pogoda wyglądała na całkiem ładną.

Początek trasy wiedzie niezwykle malowniczym kanionem, na początku którego jest bergeria i urocze niebieskie stoliki z krzesełkami. Widać też tam rozbite namioty. Szlak jest nieco zmieniony z powodu awarii mostu, nowy postawiono nieco wyżej. W tej okolicy mija nas Pan na objuczonym osiołku, jednak gdy odruchowo sięgam po aparat to dostaję opierdziel... uprzejmość level expert.


Oddalający się Osioł, Osiołek i biegnący z nimi Pies




Po niewielkim podejściu wchodzimy do doliny, na końcu której widać przełęcz, pod którą powinno znajdować się pierwsze tego dnia schronisko. Tutaj uderza w nas dosyć mocny wiatr. Ubieramy się za kamieniem i idziemy dalej. Szlak wiedzie, środkiem, później wznosi się lewą stroną na grzbiet i trawersuje prosto do schroniska. Gdyby nie wiatr byłoby bardzo przyjemnie.







Schronisko Mori
Do schroniska dochodzimy porządnie zmarznięci, bo nie chciało nam się po drodze ubierać. Na wejściu spotykamy już znajomego Pana i od razu dostajemy opierdziel za wchodzenie z dużymi plecakami do środka... a później jeszcze za wchodzenie w butach... Francuska gościnność. 😜 W jadalni zastajemy jedną osobę, faktycznie, plecaki by się już nie zmieściły. Na szczęście jest to nasz podróżny sąsiad Hiszpan. Zdaje nam relację, że próbował wejść na pobliski szczyt Paglia Orba (uważany za najpiękniejszy na Korsyce), ale z powodu silnego wiatru wycofał się. Do schroniska wszedł by się posilić i ogrzać, a planuje iść na nocleg do kolejnego schroniska, tak jak my. Rozmawia się miło, ale trzeba w końcu się ruszyć i wyjść na wiatr. Schronisko opuszczamy jednak bez żalu. 


Przechodząc za przełęcz naszym oczom ukazują się piękne widoki, z drugiej strony jest również mniej wiatru i o wiele cieplej. Długo schodzimy, a później trawersujemy przez las.








Po (nudnym) leśnym odcinku dochodzimy do bergerii de Ballone. Znajduje się ona w bliskiej odległości od schroniska Tighiettu i w około są lepsze warunki do rozbicia namiotu. My jednak idziemy dalej, w oddali już widzimy cel wędrówki.

W centralnej części kadru stoi schornisko Tighiettu


W okół schroniska jest bardzo, bardzo skaliście i kamieniście, najlepsze miejscówki są zajęte przez namioty schroniskowe. Rozbicie namiotu znacznie utrudnia nam skaliste podłoże, udaje nam się to kombinowaną metodą, ale domek stoi. W menu schroniska jest "spaghetti a la Tighiettu" serwowane na kolację. Kolacja przebiega w bardzo wesołej atmosferze, takiej schroniskowej, jaką znamy z Polski. Na koniec gospodarz wyszedł do nas ze spryskiwaczem (takim jak do mycia szyb) i byłam przekonana, że będzie sprzątał stoły, a on każe ludziom otwierać buzię... 😀 W cenie kolacji jest dezynfekcja jamy ustnej, przy pomocy lokalnego bimbru, zębów już myć nie trzeba. 😃
Po kolacji zbieramy się szybko spać. Na drugi dzień czeka nas wejście na najwyższy szczyt Korsyki - Monte Cinto. Sprawdzamy jeszcze pogodę, prognoza jest średnia, mają być chmury i wiatr. Właściwie już wieje i szarpie naszym namiotem. Próbujemy zasnąć, ale bardziej czuwamy, niż śpimy. Co chwile konieczne jest ratowanie namiotu. Wieje coraz mocniej i w końcu około 1 w nocy następuje ostateczne uderzenie... Nasza konstrukcja namiotowa przegrywa i dach wali nam się na głowę. Namiot rozstawiony na kijkach bez ani jednego śledzia wbitego normalnie do ziemi nie ma prawa wytrzymać na tak mocnym wietrze. W tej ciemności i wietrze nie ma szans na ponowne rozbicie namiotu, więc zwijamy obóz i uciekamy do jadalni. Kładziemy się na podłodze pod stołem i śpimy gdzieś do w pół do piątej rano, wtedy wstają pierwsi turyści.
CDN w kolejnej relacji. 😊