17.09.2017
Noc na campigu Col de Vergio minęła spokojnie, rano mogliśmy wygodnie zjeść śniadania pod zadaszeniem. Nieśpiesznie spakowaliśmy się i ruszyliśmy dalej. Tego dnia planowaliśmy dojść do schroniska Tighiettu, mijając po drodze schronisko Mori. Pogoda wyglądała na całkiem ładną.
Początek trasy wiedzie niezwykle malowniczym kanionem, na początku którego jest bergeria i urocze niebieskie stoliki z krzesełkami. Widać też tam rozbite namioty. Szlak jest nieco zmieniony z powodu awarii mostu, nowy postawiono nieco wyżej. W tej okolicy mija nas Pan na objuczonym osiołku, jednak gdy odruchowo sięgam po aparat to dostaję opierdziel... uprzejmość level expert.
Oddalający się Osioł, Osiołek i biegnący z nimi Pies |
Po niewielkim podejściu wchodzimy do doliny, na końcu której widać przełęcz, pod którą powinno znajdować się pierwsze tego dnia schronisko. Tutaj uderza w nas dosyć mocny wiatr. Ubieramy się za kamieniem i idziemy dalej. Szlak wiedzie, środkiem, później wznosi się lewą stroną na grzbiet i trawersuje prosto do schroniska. Gdyby nie wiatr byłoby bardzo przyjemnie.
Schronisko Mori |
Do schroniska dochodzimy porządnie zmarznięci, bo nie chciało nam się po drodze ubierać. Na wejściu spotykamy już znajomego Pana i od razu dostajemy opierdziel za wchodzenie z dużymi plecakami do środka... a później jeszcze za wchodzenie w butach... Francuska gościnność. 😜 W jadalni zastajemy jedną osobę, faktycznie, plecaki by się już nie zmieściły. Na szczęście jest to nasz podróżny sąsiad Hiszpan. Zdaje nam relację, że próbował wejść na pobliski szczyt Paglia Orba (uważany za najpiękniejszy na Korsyce), ale z powodu silnego wiatru wycofał się. Do schroniska wszedł by się posilić i ogrzać, a planuje iść na nocleg do kolejnego schroniska, tak jak my. Rozmawia się miło, ale trzeba w końcu się ruszyć i wyjść na wiatr. Schronisko opuszczamy jednak bez żalu.
Przechodząc za przełęcz naszym oczom ukazują się piękne widoki, z drugiej strony jest również mniej wiatru i o wiele cieplej. Długo schodzimy, a później trawersujemy przez las.
Po (nudnym) leśnym odcinku dochodzimy do bergerii de Ballone. Znajduje się ona w bliskiej odległości od schroniska Tighiettu i w około są lepsze warunki do rozbicia namiotu. My jednak idziemy dalej, w oddali już widzimy cel wędrówki.
W centralnej części kadru stoi schornisko Tighiettu |
W okół schroniska jest bardzo, bardzo skaliście i kamieniście, najlepsze miejscówki są zajęte przez namioty schroniskowe. Rozbicie namiotu znacznie utrudnia nam skaliste podłoże, udaje nam się to kombinowaną metodą, ale domek stoi. W menu schroniska jest "spaghetti a la Tighiettu" serwowane na kolację. Kolacja przebiega w bardzo wesołej atmosferze, takiej schroniskowej, jaką znamy z Polski. Na koniec gospodarz wyszedł do nas ze spryskiwaczem (takim jak do mycia szyb) i byłam przekonana, że będzie sprzątał stoły, a on każe ludziom otwierać buzię... 😀 W cenie kolacji jest dezynfekcja jamy ustnej, przy pomocy lokalnego bimbru, zębów już myć nie trzeba. 😃
Po kolacji zbieramy się szybko spać. Na drugi dzień czeka nas wejście na najwyższy szczyt Korsyki - Monte Cinto. Sprawdzamy jeszcze pogodę, prognoza jest średnia, mają być chmury i wiatr. Właściwie już wieje i szarpie naszym namiotem. Próbujemy zasnąć, ale bardziej czuwamy, niż śpimy. Co chwile konieczne jest ratowanie namiotu. Wieje coraz mocniej i w końcu około 1 w nocy następuje ostateczne uderzenie... Nasza konstrukcja namiotowa przegrywa i dach wali nam się na głowę. Namiot rozstawiony na kijkach bez ani jednego śledzia wbitego normalnie do ziemi nie ma prawa wytrzymać na tak mocnym wietrze. W tej ciemności i wietrze nie ma szans na ponowne rozbicie namiotu, więc zwijamy obóz i uciekamy do jadalni. Kładziemy się na podłodze pod stołem i śpimy gdzieś do w pół do piątej rano, wtedy wstają pierwsi turyści.
CDN w kolejnej relacji. 😊