Na przełęczy Krowiarki byliśmy o 2.30 w nocy, po 15 minutach byliśmy już na czerwonym szlaku. Parę osób wybrało tę samą opcję co my, nawet jeden pies dzielnie szedł w górę. Podobno w nocy jest mniej kilometrów. ;) Idzie się jakoś szybciej, chyba dlatego, że nie widać gdzie i jak daleko jeszcze. Na szczycie byliśmy o 4.15, do wschodu jeszcze pół godziny.
Atmosfera nie była taka jakiej oczekiwałam. W moim wyobrażeniu na szczycie był spokój, senna atmosfera tuż przed początkiem dnia, cisza, przestrzeń. W rzeczywistości było jak na dworcu w Katowicach, masa ludzi siedzących, stojących, śpiących, gadających. Tłoczno i gwarno. Każdy kamień w miejscu osłoniętym od wiatru zajęty. Spodziewałam się ludzi na szczycie, ale nie aż tylu...
Zeszliśmy kawałek w stronę Słowacji, schowaliśmy się za jeszcze wolym kamieniem i w oczekiwaniu na Słońce zjedliśmy śniadanie. Wiało jak to na Babiej, ręce trzeba było chować w rękawy, zimo się zrobiło od tego czekania. Gdy już rozpoczął się spektakl zafundowany przez słońce, zaczęły się masowe zdjęcia i sesje fotograficzne, prawdziwa walka o kadr. ;) Jeśli chcielibyście kadr ze słońcem bez człowieka, to polecam nie wchodzić na szczyt tylko zostać na Gówniaku (urocza nazwa;).
Po wschodzie owe człowieki szybko się rozpierzchły, większość udała się w stronę schroniska. A my szybciutku pobiegliśmy w dół, mijając nielicznych turystów. Po godzinie byliśmy już na parkingu, na którym była już też pani parkingowa. ;)
To teraz parę zdjęć:
![]() |
Wschodzące słońce |
![]() |
Ludzie, wszędzie ludzie |
![]() |
Tatry o świcie |
![]() |
Szlak jest prawie w całości wyłożony kamieniami |
Fajna, szybka wycieczka. Szkoda, że taka popularna (ale nie ma się co dziwić w sezonie wakacyjnym). Droga jest prosta i na górę trafia się bez żadnego problemu. Należy jednak pamiętać, że na Babiej przeważnie wieje, przez to potrafi być na prawdę zimno.
PS. Zapomniałam dodać, że w nocy nad parkingiem było milion gwiazd, niesamowicie rozgwieżdżone niebo!