poniedziałek, 26 października 2015

Hala Krupowa

Tym akcentem kończę relację z sierpniowego urlopu. W drodze powrotnej z Tatr postanowiliśmy rozprostować nogi na trasie przełęcz Krowiarki-Hala Krupowa. Trasa prawie cały czas wiedzie przez las, jest parę zejść i podejść. Widoki można podziwiać dopiero ze szczytu Policy i z samej Hali. Idealna opcja na rozchodzenie. :) W schronisku trafiliśmy na jakieś (dzikie) kłótnie pracowników, nie wiadomo było czy zaraz dostaniemy zamówione jedzenie czy może jednak w łeb. Było ostro.
W drodze powrotnej udało nam się jeszcze nazbierać cały pojemnik borówek. Teraz czekają w zamrażarce i na pewno kiedyś zrobimy z nich nasz ulubiony deser chochołowski. :) Zrobiliśmy dosłownie tylko parę zdjęć.

Na szczycie Policy jest taki pomnik oraz krzyż upamiętniający katastrofę samolotu z 1960r.
Widok z Policy na... ;)
Wchodząc na Halę Krupową
Widok na Tatry
No i jeszcze taką panoramę uszczeliliśmy :)

Podsumowując urlop- udało nam się być w Małej Fatrze, Górach Choczańskich, Alpach, Tatrach i Beskidzie Żywieckim. Zrobiliśmy autem ok.2000 km. Całkiem ciekawie było. W przyszłym roku liczymy jednak na lepsze warunki atmosferyczne, a na pewno na pewniejszą pogodę.

poniedziałek, 19 października 2015

Orla w "przeciwnym" kierunku

Ależ mi się rozciągnęła w czasie ta relacje z urlopu...Powoli zmierzamy do końca.
Po ciągu niepowodzeń i niepogody nastał ten dzień, kiedy wszystko musiało iść po naszej myśli. Zdecydowaliśmy się na Orlą Perć od przełęczy Krzyżne do Koziego Wierchu. Trasa w naszym słowniku nazwana "w odwrotnym kierunku" ponieważ wcześniej ten legendarny szlak dreptaliśmy od Zawratu do Krzyżnego. Całości na odwrót zrobić się nie da, gdyż (przypominam) od Zawratu do Koziego szlak jest jednokierunkowy.

Przełęcz Krzyżne w oddali
Ruszyliśmy z Palenicy Białczańskiej wcześnie rano, ludzi na asfalcie było już całkiem sporo. Odcinek do Wodogrzmotów minął nam błyskawicznie, dalej do Piątki doliną Roztoki również przeleciało jak z płatka. Niestety już tyle razy pokonywaliśmy ten odcinek, że chyba nawet się nie rozglądaliśmy, tylko skupialiśmy się na wyprzedzaniu masy ludzi. Nawet w górach człowieka może dopaść rutyna. Koło znanego mostku i sławnego kamienia zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę, byliśmy dużo przed mapowym czasem, a że było to już tak dawno temu to może też mi się wydawać, że było to dużo. ;)
Dolina Roztoki
 W Dolinie Pięciu Stawów skręciliśmy na żółty szlak prowadzący na przełęcz Krzyżne. Weszliśmy w zupełnie inny świat, nagle zniknęła wakacyjna ilość turystów, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dobrze się szło, nawet tym stromym podejściem. Na przełęczy zjedliśmy kanapki (kto śledzi na instagramie hasztag #pomyslnawycieczke, ten wie nawet z czym one były ;)).

Żółty szlak na Krzyżne
Piękny widok na Dolinę Pięciu Stawów Polskich
Pniemy się w górę, a za plecami takie widoki


Nadszedł czas na to co tygryski lubią najbardziej- piękną długą grań. :) Zaraz na wstępie przy pierwszych łańcuchach spotkaliśmy parę "agdzieterazmampostawićnogę, znacie ten typ? ;) Nie chcę tu nikogo wyśmiewać, rozumiem, że komuś ten szlak może sprawiać trudności, jednak w mojej klasyfikacji turystów istnieje taka właśnie grupa. Udało nam się wyprzedzić parę osób, ale nasi znajomi już nie mieli tyle szczęścia i utknęli na dobre. Po drodze jeszcze parę razy musieliśmy czekać z powodu większej ilości ludzi na szlaku, często z na przeciwka szły całe wycieczki. Taki urok sierpnia. ;)




 Pogoda względnie utrzymywała się, jednak gdy dotarliśmy na Granaty zaczęło się chmurzyć i spadło kilka kropel deszczu. Mokra orla prawdopodobnie nie byłaby ciekawa, ale tylko nas postraszyło. Od Granatów było już jakoś tak mniej ludzi, szło się bardzo przyjemnie.


Granat, tylko który? ;)
Świnica tańcząca z chmurami :)
 Przy wejściu do żlebu Kulczyńskiego wiedziałam, że to już koniec zabawy, koniec ciekawych przejść. Do Koziego Wierchu idzie się już kamienną ścieżką. Na Kozim byliśmy raptem 4 tygodnie wcześniej więc wielka chmura i brak widoczności jakoś specjalnie nam nie uprzykrzyły życia. Chociaż wiadomo że panorama z Koziego rządzi. ;) Mieliśmy za to przyjemność odwieść pewnego pana od pomysłu wybrania się w stronę Zawratu chociaż był uparty jak kozica.





Gdy schodziliśmy chmury się rozwiały i osoby, które zostały na szczycie na pewno miały piękne widoki. Spotkaliśmy również spore stadko kamzików. :) Droga powrotna przebiegła standardowo w dół. ;) Do auta wróciliśmy zadowoleni, iż w końcu wszystko poszło gładko, plan został zrealizowany w 100%. Jeszcze bardziej zadowoleni byliśmy na myśl kebaba w Poroninie. Szczerze polecam. :)

piątek, 2 października 2015

Sławkowski, próba pierwsza.

Po ewakuacji z Alp naszym celem były jedyne w swoim rodzaju i najlepsze na świecie Tatry. :) Decyzję o wyjeździe z Austrii podjęliśmy dosyć późno, planowo do Polski powinniśmy dojechać ok 1 w nocy co stwarzało problem z noclegiem. Zdecydowaliśmy się pojechać do moich rodziców (którzy przyjmą nas o każdej porze dnia i nocy) i następnego dnia ruszyć w Tatry. Ostatecznie do Polski dotarliśmy chwilę przed północą.

21.08
Po noclegu w wygodnych łóżkach i śniadaniu na pełnym wypasie mogliśmy znowu ruszyć w drogę. Jako rozgrzewkę i krótszy dzień chcieliśmy zrobić Sławkowski. Wyjechaliśmy o odpowiedniej godzinie, jednak przez korki i wypadek na zakopiance, do Starego Smokowca dotarliśmy już o mało odpowiedniej godzinie. Do tego wszystkiego na początku popełniliśmy błąd topograficzny i zaczęliśmy iść po złej stronie kolejki. Gdy przedarliśmy się przez krzaki i jakieś drogi do niebieskiego szlaku, morale w grupie były już mocno nadszarpnięte. Do tego zdążyliśmy już zgłodnieć. ;) Tak jakoś jednak człapaliśmy do przodu, w mojej głowie podejmowała się decyzja, że idę do Maksymilianki (punkt widokowy na trasie). Po osiągnięciu celu w końcu mogłam zjeść kanapki, o których już długo myślałam. :) W grupie znowu doszło do rozłamu, chłopaki polecieli jeszcze w górę, a my zaliczyłyśmy plotkowanie w niesamowitych okolicznościach przyrody. :)

Łomnicki szczyt
Tam gdzieś jest Sławkowski :) 
Pośrednia i Łomnica

Łomnica
Po jakimś czasie zaczęłyśmy powoli schodzić, później dogoniła nas druga część ekspedycji, która także zrezygnowała z ataku szczytowego. Dopadła nas jakaś zła passa niedokończonych wyjść, która zaczynała już być frustrująca. Tym bardziej, że na drugi dzień mieliśmy piękny plan, który już musiał się udać! Nie było innego wyjścia! :)
Trochę niepocieszeni wróciliśmy do samochodu, na szczęście czekał na nas bez mandatu (tego by jeszcze brakowało). Co dziwne wcześniej nikt od nas nie chciał opłaty za parking, nawet nie było kogo zapytać. Wieczorem zameldowaliśmy się na kwaterze i poszliśmy spać pełni nadziei na lepsze jutro. :)



PS. Zapomniałam wspomnieć, że dodatkowo w ten dzień moja lustrzanka odmówiła współpracy. Pierwszy raz po 8 latach. Niestety, jak się później okazało, była to jej ostania wycieczka. :( Dużo ze mną przeszła i przeżyła. Tyle zamarznięć i odmrożeń, mgieł, deszczu i rosy, to czego sprzęt nie lubi najbardziej. Była bardzo dzielnym aparatem. :)